sobota, 29 czerwca 2013

19. Zayn

            Siedziałam w ciemnym, opuszczonym magazynie, nie wiedząc, co się dzieje. Czułam jak moje nogi są przywiązane jakimś sznurem do krzesełka, ręce zarzucone do tyłu, złączone z oparciem, nie miałam pojęcia, jak i kiedy się tutaj znalazłam.

            -Co robisz dzisiaj wieczorem, Liz?- zapytałam przyjaciółkę przez telefon.
-Nic szczególnego, aczkolwiek dzisiaj piątek, pewnie pójdziemy z chłopakami do klubu. Idziesz z nami?- odpowiedziała swoim melodyjnym głosem.
-Jasne.- wzruszył ramionami, skręcając w jedno z uliczek w Londynie.- Dobrze się składa, przynajmniej zapomnę o Zayn’ie.- mruknęłam niezadowolona.
-Właśnie! Rozmawiałaś z nim?
-Przestań, nie mam zamiaru. Po tym, jak mnie zdradził i dowiedziałam się, że no… jest niebezpieczny? Podziękuję… zresztą, zapomnijmy o tym.- westchnęłam ciężko. Tak naprawdę nie chciałam zapominać, mój związek z Zayn’ em trwał dwa lata i po tym czasie dowiedziałam się całej prawdy. Jednak pomimo tego, tęskniłam za nim, ale obiecałam sobie, że będę jak najrzadziej o nim wspominała, on po prostu na to nie zasługuje. Ani na mój wysiłek, ani mój czas.
-No nic, zadzwonię do ciebie, do usłyszenia, skarbie. Trzymaj się.
-Dzięki, pa.- rozłączyłam się, wkładając telefon do kiszeni. Nie zdążyłam nawet podnieść wzroku, bo poczułam ogromny ból z tyłu głowy.

            Nic więcej nie pamiętam, no oprócz tego, że piętnaście minut temu przebudziłam się w tym miejscu. Dziwne, bo ono było dziwnie znajome, jakbym była tutaj już kiedyś. Mało ważne. Siedziałam tak jeszcze kilka minut, próbując chociaż poluźnić węzły. Och tak, jeszcze dziwniejsze było to, że nie byłam przerażona, nie chciało mi się płakać ani krzyczeć, co w moim przypadku było cholernie dziwne. W końcu byłam kruchą blondynką o lazurowych oczach i przeuroczym uśmiechu, przynajmniej inni mnie tak opisywali…
            Po kilku minutach próby wyswobodzenia się z mocno zaciśniętych supłów, usłyszałam skrzypienie starych, metalowych drzwi, dźwięk był tak nieznośny, że modliłam się, by osoba, która znęca się nade mną, nie zamykając drzwi, dała sobie już spokój. Na szczęście, moje modlitwy zostały wysłuchane, kilkanaście sekund później słyszałam jedynie jakieś niewyraźne kroki, które, jak po chwili się dowiedziałam, należały do pewnego tajemniczego faceta. Siwa bluza z kapturem, dresy, okulary przeciwsłoneczne na nosie… swoją drogą, na co mu okulary w ciemnym pomieszczeniu?! Typowy gangster, tak, [T.I] nawet wtedy się nie bała, ba, nawet z wielką chęcią chciała zobaczył kim ta osoba jest.
-Witam Cię, [T.I]. Jak dobrze cię znowu widzieć.- jego głęboki głos mnie jednak trochę przestraszył.
-Znowu?- mruknęłam.- Nie przypominam sobie…
-Milcz.- syknął, po czym splunął kilka milimetrów od mojego siedzenia. Nie lubiłam, gdy facet pluł, nawet, jak był z mafii, obrzydzało mnie to.
-Możesz nie pluć? To ohydne.- westchnęłam.- Wolałabym, żebyś przy mnie palił niż pluł. To takie nieetyczne.
-Pyskata, lubię takie.- zaśmiał się gardłowo.
-Nad śmiechem też musisz popracować.- pokiwałam głową.- A tak nawiasem, co ja tutaj robię?- skrzywiłam się, czując jak moje nadgarstki powoli tracą czucie, tak samo ze stopami. Mężczyzna jedynie zapalił papierosa, zaciągnął się nim i wypuścił dym z ust, tworząc z niego kółka.- Profesjonalista.- wywróciłam oczami, widząc ruchy jego warg.
-Czy możesz zamknąć swoją mordę na kilka minut?! Jezu, jak można być tak gadatliwym?
-A jak można tak odnosić się do kobiet? Przepraszam bardzo, ale mógłbyś mnie rozwiązać? Moje ciało jest delikatne i jeśli chociaż nie poluzujesz węzłów, będą musieli amputować mi obydwie dłonie i stopy.- westchnęłam głośno.
-Do jasnej cholery! Zamknij się! Jeszcze chwila, a zamknę cię w spiżarce na dole! Kurwicy zaraz dostanę.- warknął, chodząc nerwowo po magazynie.
-Dobra, przepraszam.- mruknęłam niechętnie.
-Gdzie on jest… - wysyczał sam do siebie. Otworzyłam już usta, by mu coś odpowiedzieć, jednak mężczyzna podszedł do mnie zdjął okulary i pochylił się nade mną.- Jeśli jeszcze raz coś usłyszę z twoich ust…- przerwał i podniósł z podłogi siwy przedmiot, po czym dalej kontynuował.- Zakleję ci ją i nie będzie już tak wesoło.- wysyczał. Ponownie chciałam coś odpowiedzieć, jednak dałam sobie spokój, z takimi nie warto dyskutować i już.
-Hej, PJ, wybacz za spóźnienie, były korki i sam rozumiesz.- znajomy głos rozniósł się po całym pomieszczeniu.
-Nie tłumacz się, ale masz u mnie dług.- syknął.
-Co?- mruknął.- Jaki dług?
-Nie wiem, Zayn, jak tak długo mogłeś z nią wytrzymać. Nawija jak katarynka! Nic jej chyba nie uciszy. A głos ma tak wkurwiający…- ciągnął swój monolog.
            Zaraz, zaraz… Zayn? Nie, no po prostu nie wierzę! Powiedzcie mi, że to wszystko jest jakimś pieprzonym żartem albo snem.
-Kto?- tak, ON nadal nie wiedział o kim jego kolega mówi. Chociaż chłopaki byli na samym końcu magazynu, Zayn mógł mnie nie widzieć, ale chyba wiedział, co ten jego kolega robi, prawda?
-No jak to kto? [T.I]!- jęknął.
-Ale skąd ty znasz [T.I]?- mruknął.
-Zayn, nie rób ze mnie głupiego! A kogo kazałeś mi porwać?! Dokładnie mi powiedziałeś. [T.I].- przeliterował moje imię. Nie podobało mi się to, brzmiało ono tak obco i szorstko.
-PJ! Pojebało cię?! Mówiłem o Melody! Jezu, stary… nie mów, że ona tu jest.- warknął, nie patrząc w moją stronę.
-Tak, jestem! I wszystko słyszę!- syknęłam. Tak szczerze, to nie miałam ochoty z nim rozmawiać, ale to wszystko tak samo z siebie wychodzi, nawet czasem tego nie kontrolowalam. Mulat spojrzał przez jego ramię, po czym podszedł do mnie.
-[T.I]…- westchnął.- Jesteś tępy, PJ! Dobrze wiesz, że mnie i ją NIC już nie łączy.
-Dzięki za przypomnienie, zapomniałam.- odpowiedziałam sarkastycznie i wywróciłam oczami. Chłopak delikatnie się uśmiechnął, co było u niego rzadkością.
-Zresztą, opisywałem ci ją! Średniej wysokości blondynka, włosy do ramion, a ona ma wyraźnie ponad łopatki!- syknął, próbując odwiązać sznury.
-Ramiona, łopatki… co za różnica?! Blondynka to blondynka.- wzruszył ramionami, po czym się zaśmiałam. Malik, bo tak miał na nazwisko Zayn, spojrzał na mnie i pokręcił głową.- Ale czekaj, skoro ona wie o tym wszystkim…
-Jakim wszystkim?- brunet odwrócił twarz w jego stronę.
-No tym magazynie, mnie…- zaczął wymieniać. Ja tylko wywróciłam oczy.
-PJ, tak?- spojrzałam na niego.- Już wiem, skąd znam to miejsce.- pokiwałam głową.- Zayn mnie tutaj często zabierał, gdy byliśmy razem.- zaakcentowałam ostatnie słowo, wracając wzrokiem na chłopaka. Nadal był kurewsko seksowny. Delikatne promienie słonecznie przedzierały się przez ubytki w ścianach, co podkreślały jego brązowe oczy, a w tym świetle wyglądały jak węgielki.- Brzmi mało romantycznie, ale jednak.- zaśmiałam się. Liz miała rację, pomimo zdrady i tego, że dowiedziałam się, czym się zajmuje… nadal za nim szalałam. Gdy go tylko widziałam, wszystkie problemy odchodziły na bok. Zayn odwiązał moje nogi, szybko poczułam ulgę.- Dzięki.
-No dobra, i co, że cię tu zabierał?- podszedł do mnie, zakładając skrzyżowane ręce na pierś, Malik natomiast zajął się moimi nadgarstkami.
-I to, że nie jestem tutaj pierwszy raz.- westchnęłam.- Nieważne, i tak nie zrozumiesz.- zaśmiałam się cicho. Po chwili ręce także miałam już sprawne. Zamknęłam oczy i westchnęłam cicho.
-Masz przyprowadzić jutro o piętnastej Melody, PJ. MELODY!- powtórzył.
-Nie krzycz, stary.- uniósł dłonie ku górze.
-Mogę wiedzieć czemu?- spojrzałam na nich po kolei.
-Muszę z nią zerwać, ona wie za wiele, tak samo jak ty.- mruknął.
-Czekaj, chcesz ją zastraszyć?- mruknęłam.
-A jak inaczej? Jeśli zerwę z nią po ludzku, pójdzie na policję i nas wyda…- wyszeptał.
-A dziwisz się? Jest albo była dziewczyną gangstera, który sprzedaje narkotyki. Też mogę iść.- wzruszyłam ramionami.
-Ale ty nie pójdziesz, bo jesteś za mądra. Zresztą, ciebie znam już dwa lata, wiem, że mnie nie sprzedasz, a że przyłapałaś mnie na tym, jak się z nią całuję to już inna sprawa.- uśmiechnął się.
-Och, dzięki za przypomnienie!- mruknęłam.- Jesteś świnią, jak mogłeś mnie zdradzić? Po dwóch latach związku!- jęknęłam.- A ja cię kochałam.- chłopak uśmiechnął się tajemniczo.
-Wybacz, kochanie, ale ona była kurewsko seksowna. A całowała jak profesjonalistka.- wymruczał. Zrobiło mi się przykro.
-Robisz to specjalnie.- westchnęłam i wstałam z krzesełka. Widziałam tylko, jak Zayn uśmiecha się ponownie.
-Idziesz już?- zapytał, podchodząc do mnie.
-Tak. Nic tu po mnie.- mruknęłam.
-To poczekaj, odprowadzę cię. PJ, poczekaj tutaj na mnie.- rzucił mu pęk kluczy po czym mnie dogonił.
Musieliśmy zejść starymi, betonowymi schodami, kiedy byliśmy na dole, chłopak zatrzymał się na chwilę, wyciągnął ze skórzanej kurtki paczkę papierosów i odpalił jednego.
-Co dzisiaj robisz, skarbie?- zapytał, wypuszczając dym z ust. Wzruszyłam ramionami.
- Idę do klubu ze znajomymi.- zaczekałam na niego przy filarze, ponieważ znowu zatrzymał się na moment, poprawiając swoją kurtkę. Mulat skinął głową, podchodząc do mnie.
-Uwierz mi, nic się nie zmieniłaś.- mruknął, opierając dłonie o filar, zagradzając mi przejście. Trzymał pomiędzy wargami papieros, a palcem jeździł po mojej skórze na ramieniu. Był tak kurewsko seksowny, aż dreszcz mnie przeszedł. Patrzyłam na każdy jego ruch.
-To trudne do zrealizowania w niecały miesiąc.- mruknęłam, wspominając nasze ostatnie spotkanie na którym z nim zerwałam. Głośno przełknęłam ślinę.
-Nadal jesteś tak gadatliwa i pyskata.- warknął, przysuwając się bliżej do mojego ciała.- Stara, dobra [T.I].- nie przestawał, jeździć opuszkiem palca, jednak zmienił trasę, tym razem zjechał na moją talię.
-Nadal mam do ciebie żal, Zayn.- wyszeptałam, czując jego dłonie na moich biodrach. Chłopak dopalił szybko papierosa i przygasił peta podeszwą buta.
-Każdy ma jakiś żal albo czegoś żałuje.- wymruczał, przybliżając swoją twarz do mojej. Zapach papierosów czułam już wszędzie, ale nie przeszkadzało mi to, na pewno nie u niego. Brunet zwinnie wyjął gumy z kieszeni kurtki i włożył dwie drażetki do swojej buzi. Teraz wszystko miało takie dziwny zapach, gorzki zapach papierosów pomieszał się ze świeżą miętą. Chłopak musnął delikatnie moje wargi, przyprawiając mnie ponownie o dreszcze. To było takie perfekcyjne, on był cały perfekcyjny… smakował jak… sama nie wiem jak.
-Może lepiej nie prowokuj, Zayn? Nie korzystaj z okazji.- mruknęłam, nie wiedząc, co mówię. Tak szczerze, to chciałam, żeby to kontynuował, uwielbiałam jego smak zaróżowionych warg. Tak jak myślałam, chłopak niewiele czekał, a gwałtownie wpił się w moje wargi. Robił to agresywnie, ale chciał być delikatny.- Zayn, proszę…- jęknęłam, pomiędzy pocałunkami.
-Shh, skarbie.- mruknął, wsuwając swoje dłonie pod mój luźny top. Oparłam glowe o filar, ulegając mu. Chłopak zsunął swoje gorące wargi na moją szyję. Odchyliłam głowę, by miał więcej miejsca, dłonie zarzuciłam na jego ramiona, czując jego ręce na moich plecach, one błądziły po całej mojej skórze, zatrzymując się na zapięciu od stanika. Wiedziałam, że to nie może się zdarzyć, odepchnęłam go lekko, szybciej oddychając.- Co jest?- mruknął, widocznie niezadowolony. Przegryzłam swoją wargę, przyglądając się mu.
-Przyjdź dzisiaj o dwudziestej do klubu „Devil”.- wyszeptałam, kierując się do wyjścia. Mulat podbiegł szybko, wpijając się ponownie w moje rozpalone wargi.
-Będę na pewno.- wymruczał, pozwalając mi odejść. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym otworzyłam stare, skrzypiące drzwi. Z uśmiechem na twarzy ruszyłam na przystanek, z którego miałam autobus do domu.
~*~*~*~*~*~*~*~*
Proszę bardzo, kolejny imagin tym razem z Zaynem. Przepraszam, jeśli choć trochę przypomina Danger'a albo Dark'a, nie chciałam, żeby to tak wyszło, ale mówię szczerze- jestem zadowolona z niego. Huh, nowość!
No nic, nie przedłużam więcej. 
10komentarzy=kolejny imagin.
Kocham was ♥

czwartek, 27 czerwca 2013

18. Harry

            -[T.I] nie bądź smutna!- zawołał sześcioletni Harry, widząc czteroletnią mnie w kącie.- Będę kochał cię tak samo mocno jak do tej poly! Będziesz moją księźnicką, dobla?- podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.- A ja będę twoim księciem na lumaku czy czymś.- mruknął, drapiąc się po głowie. Uniosłam wzrok znad podłogi, patrząc w jego zielone tęczówki.- Plose, nie płacz. Będę cię odwiedzał.
-Będę tęskniła, Haly.- mruknęłam, wycierając dłonią łzy z policzka.
           
To był cios dla osóbki, która straciła rodziców w wypadku, a teraz miało się stać to samo, jednak z jej najlepszym przyjacielem.
Pomimo rocznej znajomości, bardzo się zżyliśmy z Harrym. W roku 1998 trafiłam do domu dziecka, moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Wracali od babci, która coraz gorzej źle się czuła, niestety, gdy chcieli wyminąć autobus, rozpędzony tir, jadący znad przeciwka, nie zdążył wyhamować, wgniótł auto rodziców w drzewo, zginęli na miejscu. Babcia zmarła kilka tygodni później, po jej stracie, nikt nie chciał się mną zająć, więc wylądowałam w domu dziecka. Z tego, co wiem, Harry przebywał tutaj od urodzenia, jego biologiczna matka była bardzo młoda, nie chciała obciążać rodziny, więc oddała je tutaj.
Tak, Harry i ja bardzo się zaprzyjaźniliśmy, pomimo dwóch lat różnicy, dogadywaliśmy się ze sobą, więc wiadomość o tym, że pewna rodzina chciała go zaadoptować była dla mnie szokiem. Przez kilka dni chodziłam załamana, a Harrym na każdym kroku mnie pocieszał, że mi też się ułoży, a do tej pory będzie mnie odwiedzał i dzwonił.
Po miesiącu, od tamtej wiadomości, rodzina zabrała małego kędzierzawego ze sobą, a ja zostałam sama jak palec. Już nie miałam do kogo się odezwać, pomimo kilkudziesięciu dzieci w ośrodku. Z żadnym tak się nie dogadywałam jak z nim.
W domu dziecka zostałam do osiemnastego roku życia, żadna rodzina mnie nie chciała zaadoptować. Chociaż nie… było takie jedno małżeństwo, starali się o dziecko, jednak diagnoza była jedna: nie możecie mieć dzieci i to pani wina. Podobno im się spodobałam, ale gdy dyrektorka powiedziała im o moich problemach, czyli o tym, że jestem zamknięta w sobie i trudno jest mi się otworzyć- zrezygnowali. Aczkolwiek nie przejęłam się tym zbytnio, nie spodobali mi się już na pierwszym spotkaniu, byli tacy… dziwni. Jakby chcieli dziecko, bo tak wygląda typowa rodzina, nie dlatego, że chcą je wychować, nie podobało mi się to i już.
W wieku osiemnastu lat wyszłam z domu dziecka i zaczęłam szukać pracy, musiałam sobie ułożyć życie. Byłam w Londynie sama, zero przyjaciół, zero znajomości. Tak, Harry nie odzywał się od tamtego odejścia, to przykre, bo jako czterolatka zaufałam mu i wierzyłam, że dotrzyma słowa, niestety się myliłam.

-Hej, Cassie.- przywitałam się ze swoją współlokatorką.
-Cześć, [T.I]. Jak w pracy?- zapytała, wiedząc, że nienawidzę rozpoczynać tego tematu.
-Głupio pytasz.- mruknęłam, zdejmując z siebie kurtkę.- Do dupy, czemu, gdy chcę znaleźć inną robotę, nigdzie nic nie ma albo mnie nie chcą.- westchnęłam, siadając na krześle w kuchni.
-Hej, skarbie, nie przejmuj się.- postawiła przede mną mój ulubiony kubek z herbatą w środku.- Po prostu jesteś dla nich za dobra.- zachichotała, siadając obok. Wywróciłam oczami i wymieszałam napój łyżeczką.- Ale spokojnie, mam dla ciebie niespodziankę.- oznajmiła podekscytowana.
-Huh? Jaką?- oderwałam wzrok od kubka i spojrzałam na koleżankę.
-Pamiętasz moją koleżankę, Penny? Ta, co była z nami na imprezie tydzień temu.
-Tak, tak.- skinęłam głową. Swoją drogą, Penny była piękną dziewiętnastolatką, bogatą, ale piękną.
-Prosiłam ją, że gdyby miała jakąś propozycję o pracę… cokolwiek, miała mi dać znać.- przegryzła wargę, stukając palcami o blat stołu.
-Tak, nie przedłużaj, mów o co chodzi.- zaśmiałam się i upiłam łyk herbaty.
-Jest wolny etat. Jej ojciec jest jakąś ważną szychą w branży muzycznej, nie pytałam o szczegóły, ale jest ogłoszenie, że pewien piosenkarz szuka pomocy domowej.
-I co w związku z tym?
-To, że płacą dziesięć dolarów za godzinę, a to prawie dwa razy więcej niż w kawiarni, w której pracujesz.- westchnęła cicho.- Zresztą, hello! Pewien piosenkarz. Którego słowa w tym wyrażeniu nie rozumiesz?- pokręciła głową.
-I właśnie to mi przeszkadza. Przepraszam bardzo, ale nie mam zamiaru być jego służącą.- westchnęłam, pijąc herbatę.
-Kochanie, Penny mi wytłumaczyła, że masz się zajmować jego domem, podlewanie kwiatków, starcie kurzów… jego nie będzie, koncertuje. Proszę, chociaż spróbuj.- chwyciła moje dłonie, gładząc je.
-Dobrze.- jęknęłam- Ale nic z tego nie wyjdzie, jestem tego pewna.
-Kocham cię. Zadzwonię do niej i umówię was.- Cassie zerwała się z miejsca, biegnąc do salonu po telefon.

            Na to spotkanie szłam jak na ścięcie głowy, to był pierwszy dzień w nowej pracy. Czułam się dziwnie, bo do tej pory nie wiedziałam, czyj jest ten dom. Był ogromny. Basen z tyłu, ogromny ogród, pole do koszykówki i siatkówki… żałowałam, że nie wzięłam ze sobą GPS. Wszystko było takie idealne, każdy milimetr. Widać było, że urządzał to profesjonalista i to za jakie pieniądze. Ściany z marmuru, podłoga błyszcząca, jak w jakimś zamku. Stare, brązowe meble, które nadawały temu mieszkaniu uroku. Coś jak uczelnia w Hogwardzie, wszystko było takie tajemnicze, ogromna biblioteka z drabiną, schody z dwóch stron, a nad każdym stopniem na ścianie były powieszone różne platynowe płyty.
            Wielka jadalnia, kuchnia, osiem salonów, cztery łazienki, pokój gier, trzy sypialnie, mała salka kinowa i mini studio. Tak wyglądała willa, jak później się dowiedziałam, Harry’ego Styles’a. Och, tak. Ten Harry Styles z One Direction, niestety, ani razu go nie widziałam, podobno miał trasę z zespołem, było mi to na rękę, bo nikt nie panoszył się mi pod nogami i mogłam wykonywać swoją robotę.
            Czwarty lipca był kolejnym dniem, w którym pracowałam u pana Styles’a. Jak zwykle, sprzątałam pierwsze piętro. Od łazienki po salkę kinową. Kiedy skończyłam czyścić jedną z sypialń, przyszedł czas na mini-studio, wzięłam do ręki szmatkę i płyn, po czym weszłam do środka, zaczęłam od czyszczenia gitar, mężczyzna, który tłumaczył mi na początku, co trzeba i jak czyścić, pokierował mnie nawet, jak mam się obchodzić z instrumentami. Kiedy skończyłam odkurzać gitary, przyszedł czas na wielki fortepian, który stał na środku pomieszczenia. Nie chwaląc się, kiedyś potrafiłam zagrać parę piosenek, nauczyła mnie Cassie. Nigdy wcześniej mnie nie korciło, by usiąść do niego w domu Harry’ego, ale wtedy zastanawiałam się, czy jednak coś jeszcze pamiętam. Odstawiłam środki czyszczące na bok i usiadłam na krzesełku. Wypuściłam powietrze i nacisnęłam delikatnie klawisz.
-Brzmi tak samo pięknie.- wyszeptałam sama do siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam grać piosenkę „Skinny love” z repertuaru Birdy. Byłam w połowie piosenki, gdy usłyszałam za sobą głos.
-Tutaj jesteś.- jego głos był głęboki. Odsunęłam dłonie z przycisków.
-Ja… przepraszam, naprawdę… ja nie chciałam.- zaczęłam plątać się w słowach.
-Hej, spokojnie.- zaśmiał się melodyjnie, wchodząc głębiej.
- Nie jestem zły. W zasadzie się cieszę, kupiłem go rok temu, ale w zasadzie nie wiem czemu… sam nie umiem grać.- mruknął. Wciąż nie widziałam jego twarzy. Bałam się odwrócić. – Dobrze, że w końcu teraz ktoś z niego skorzystał.- zaśmiał się ponownie.- Swoją drogą, ładnie grasz.
-Ja…- wyszeptałam.- Dziękuję.- wstałam z miejsca i wraz z pozostawionymi na boku środkami, ruszyłam do wyjścia.
-Przepraszam, że cię wystraszyłem. Tak, powinno mnie tu nie być, ale odwołali nam próbę, a chłopaki poszli coś zjeść… ja nie miałem ochoty, naprawdę, wybacz.
-Jest okay.- wyszeptałam, idąc ze spuszczonym wzrokiem. Wyszłam z pokoju, ruszając do kolejnego pomieszczenia.
-No przestań.- jęknął.- W końcu mam okazję cię poznać, a ty mnie olewasz.- chłopak tupnął nogą, co mnie troszkę rozbawiło. Sądziłam, że będzie naburmuszoną gwiazdką, która rozstawia wszystkich po kątach.- Ej, boisz się na mnie patrzeć? Jestem aż tak brzydki?- westchnął.
-Nie.- zachichotałam.- po prostu próbuję jak najbardziej skupić się na robocie.- weszłam do salki kinowej.
-Powinnaś się słuchać szefa, prawda?- zapytał ni stąd ni zowąd.
-Tak, słucham się.
-Więc… jako twój szef, rozkazuję ci przestać pracować, spojrzeć na mnie i przywitać się, jak z normalną osobą. A co? Jak szaleć to szaleć. No chyba, że unikasz każdego wzroku.- wymruczał ostatnie zdanie. Zaśmiałam się, wyszłam z pokoju i spojrzałam na chłopaka. Wysoki, kędzierzawy chłopak z czarującym uśmiechem, jednym słowem- ideał. Przyglądając się mu, uśmiechnęłam się.- No co? Już lepiej?- wyszczerzył rządek swoich ząbków.- No co?- zachichotał, widząc, jak ciągle się uśmiecham.- Najpierw nie masz zamiaru na mnie patrzeć, a teraz się uśmiechasz. Jesteś dziwna, kimkolwiek jesteś.
-[T.I].- podałam mu dłoń.- Żadna kimkolwiek.- tym razem chłopak się uśmiechnął.
-To zabawne, moja przyjaciółka miała tak na imię i była naprawdę do ciebie podobna.
-Była?- wzięłam do ręki szmatkę i przetarłam nią balustradę.
-Tak, straciłem z nią kontakt.- wzruszył ramionami.- Ale nie chcę cię przynudzać. Mam nadzieję, że wytrzymasz ze mną pod jednym dachem? Spokojnie, spróbuję ci nie przeszkadzać.- zachichotał.
-To pana dom.- uśmiechnęłam się.
-Jaki tam pan. Harry jestem.- odwzajemnił uśmiech.
-Wiem.-prychnęłam pod nosem.
-Och tak. Głupi ja. Kto mnie nie zna.- westchnął ciężko.
-Nie wiem, ale znam cię aż za dobrze, Harry.
-Directioner?- zapytał zdziwiony.- Myślałem, że mój menadżer jednak znalazł kogoś…
-Nie, Harry… nie mogę uwierzyć, że mnie nie poznajesz.- westchnęłam, schodząc po schodach.
-Czekaj, robi się niezręcznie… jesteś jakimś moim psychofanem czy coś?- mruknął. Zaśmiałam się gorzko.
-[T.I] [T.N], mówi ci to coś?- westchnęłam.- Zresztą… nieważne.- mruknęłam.- No cóż, jak na dzisiaj skończyłam. Przyjdę pojutrze.- odstawiłam wszystko do łazienki i ruszyłam na dół, chłopak nie odzywał się ani słowem, dopiero, gdy byłam już na parterze zaczął.
-Przepraszam.- mruknął.- Naprawdę… nawet nie wiesz, jak mi głupio. Tylko powiedz jedną rzecz… chciałaś tę pracę, by złapać ze mną jakikolwiek kontakt? Po tylu latach?
-Harry, za kogo ty mnie masz? Oczywiście, że nie! Nie miałem pojęcia, czyim domem mam się zajmować.- wyszeptałam. Harry schował twarz w dłoniach, jednak po chwili poszedł do mnie i mocno mnie przytulił.- [T.I], byłem głupi. Ale proszę, wysłuchaj mnie. Ludzie się zmieniają, ty też. Jesteś taka piękna. Tak bardzo wydoroślałaś. Zostań chociaż na trochę. Chcę ci wszystko wytłumaczyć.- pokręcił głową. Zdjęłam z nóg buty i ruszyłam za chłopakiem.

            -Powiedz, czemu przez taki kawał czasu się nie odzywałeś?- wyszeptałam, próbując opanować głos.
-Bardzo chciałem, ale nie miałem jak. Nie miałem żadnego numeru, kompletnie nic.- chłopak położył dłonie na moich kolanach i pogładził je.- Proszę, [T.I]. Wybacz mi, wiesz, że nie było by dnia, żebym o tobie nie myślał? Poważnie. Zawsze przypominałem sobie nasze zabawy w domu dziecka.- zachichotał.- Proszę. Miałaś nie być smutna.- podniósł moją głowę za podbródek.- Dla swojego księcia.- wyszeptał.- Kocham cię tak samo mocno jak wtedy.
-Harry, naprawdę do pamiętasz?- wyszeptałam prawie bezdźwięcznie.
-Jakbym mógł zapomnieć, księżniczko.- pokręcił głową. Przybliżyłam się do niego i mocno się w niego wtuliłam.- Teraz już masz swojego księcia, który już nigdy cię nie zostawi.- wyszeptał prosto w moje ucho, po czym musnął mój czubek głowy, nie wypuszczając z uścisku.
~*~*~*~*~*~*~*~
Ten imagin mi się jakoś specjalnie nie podoba, ale pod tamtym było 11 komentarzy, więc wstawiam z Harrym. Nie wiem, kiedy będzie następny, muszę znaleźć jakiś pomysł haha.
10 komentarzy=kolejny imagin.
kocham was ♥

środa, 26 czerwca 2013

17. Liam

Najlepiej czyta się przy: James Blunt- Goodbye My Lover
*
         -Obiecaj mi coś.- wziąłem w dłonie twoje nadgarstki, całuj je kolejno.
-Uhm, co takiego?- zachichotałaś, widząc, co robię.
-Obiecaj, że nigdy nie odejdziesz.- mruknąłem, spoglądając na twoją rozpromienioną twarz.
-Obiecuję, Liam.- wyszeptałaś.

Obiecałaś.

-Liam?- przerwałaś moje brzdąkanie na gitarze.
-Tak, słońce?- oderwałem wzrok od instrumentu.
-Kochasz mnie?- seksownie przegryzłaś wargę.
-Kocham cholernie, że nawet sobie nie wyobrażać jak. A ty?
-Co ja?
-Kochasz mnie?- zapytałem niepewnie.
-Tak…- odpowiedziałaś, spuszczając wzrok. Nie byłaś wcale tego pewna, ale wierzyłem w to.

            Kochałaś mnie.

-Czemu to zrobiłaś?- zapytałem, widząc twoje rany na nadgarstkach.
-Nic nie zrobiłam.- mruknęłaś, zabierając je z mojego pola widzenia.
-[T.I] nie jestem głupi.- westchnąłem, mocno cię obejmując, chciałem ci pomóc, ale ty mnie odepchnęłaś.
-Zostaw mnie, Liam.- wstałaś z podłogi, idąc w stronę wyjścia.
           
            Raniłaś się.

            -Chcę ci tylko pomóc, [T.I]. Jestem pewny, że razem damy radę.- wyszeptałem, gdy byłem u ciebie w pokoju. Siedziałaś skulona na łóżku, płacząc.
-Mnie się nie da już pomóc, Li.- zaszlochałaś.- Nie zasługuję na to.- schowałaś twarz w dłoniach, ponownie cię przytuliłem, a ty znowu mnie odepchnęłaś.

            Nie chciałaś pomocy.

            -Może wybierzemy się do kina? Grają ten film, co chciałaś obejrzeć, pamiętasz?- zachichotałem, gdy widziałem, jak siedzisz zamyślona.
-Może innym razem.- westchnęłaś.- Przepraszam, Li, muszę iść.

            Odrzucałaś mnie.

            -Jak się czujesz, słońce?- uśmiechnąłem się do ciebie szeroko, gdy przyszedłem do ciebie, bo twoja mama powiedziała, że jesteś przeziębiona.
- Daj mi spokój, dobrze wiesz, że nie lubię, gdy przychodzisz do mnie, gdy mam zły humor!- krzyknęłaś.
-Zawsze to lubiłaś…- wyszeptałem.- Przepraszam.

            Zmieniałaś się.

            -Wiesz, że cię kocham? –zachichotałem, gdy poszliśmy na spacer. Nasz pierwszy od kilku miesięcy.- Wiem, że to mówię…- nie dokończyłem.
-Zamknij się.- syknęłaś.- Nienawidzę cię…- wyszeptałaś.
            
            Miałaś gorsze dni.

            -Liam, przepraszam. Kocham cię. –wyszeptałaś, widząc, jak mnie to przybiło.- Ostatnio czuję się gorzej… Obiecuję, że wszystko wróci do normy.

            Dawałaś nadzieję.

            -Spotkamy się?- po setnym sygnale, w końcu odebrałaś.
-Nie, nie dzisiaj. Źle się czuję.
-Wpaść do ciebie?
-Nie. Mama mi wszystko zapewnia. Muszę kończyć.- rozłączyłaś się.

            Kłamałaś.

            -Liam, proszę… musimy się spotkać.- szlochałaś do słuchawki.
-[T.I] nie mogę… dzisiaj mamy próby z chłopakami, może jutro?- westchnąłem.
-Nie, Li. To naprawdę bardzo ważne. Proszę…- wyszeptałaś, próbując opanować drżenie głosu.
-[T.I] nie mam pojęcia o której skończymy.
-Dobrze…- wychlipałaś, rozłączając się.

            Zawiodłem cię.

            -[T.I]?- wszedłem do pustego mieszkania.- Hej, skarbie. Jestem.- wszedłem w głąb domu. Od razu skierowałem się do twojego pokoju. Drzwi były zamknięte. Pociągnąłem za klamkę.- [T.I]? –wyszeptałem, widząc twoje kruche ciało na łóżku. Z twoich nadgarstków spływały kolejne krople krwi. Na podłodze była już duża kałuża.- [T.I] nie żartuj.- zaszlochałem, klękając przy twoim łóżku. Byłaś blada.- [T.I]!- potrzasnąłem za twoje ramiona. Zero reakcji.

            Umarłaś.
            Było już za późno.

-Ona nie żyje, Li. Zacznij żyć teraźniejszością. Dobrze wiesz, że tylko cię raniła, możliwe, że nie kochała.- Niall stoi przede mną i wszystko mi tłumaczy po raz setny.
-Nawet tak nie mów!- wykrzykuję mu w twarz.- Ona jest tutaj, nie odeszła, bo obiecała, rozumiesz? Ona nie łamie obietnic.- szepczę. On odchodzi, zostawia mnie samego z myślami, znowu.

            Jesteś tutaj ze mną, czuję to.

            Nie odeszłaś, bo obiecałaś.
*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Macie zdecydowanie za dobrze. Dwa imaginy jednego dnia? Ale ok, Z WIELKIM trudem pod ostatnim postem pojawiło się 10 komentarzy, więc dodaje, aczkolwiek miał być jutro.
I tak, to inny imagin, spróbowałam czegoś nowego.
I UMAWIAMY SIĘ TAK: ZA 10 KOMENTARZY BĘDZIE NOWY IMAGIN, OKAY? Nie, nie dlatego, że żebrze o nie, po prostu liczę się z waszymi komentarzami, jeśli chcecie, wytykajcie mi błędy, ja się uczę na nich. 
10 KOMENTARZY=NOWY IMAGIN : )

16. Larry cz. II

  Najlepiej się czyta przy almost lover, klik            
*
            Każdego dnia wstawałem z myślą o Louisie. Tak, to brzmi banalnie, ale to prawda. Jednak to wszystko w mojej głowie opierało się na pytaniu „Co teraz robi?”.
            Tamtego razu, na lotnisku, obiecał, że zadzwoni, gdy tylko wyląduje. Nie zrobił tego, pomimo że czekałem na telefon do późnej nocy, następnego dnia dostałem tylko SMS o treści „wylądowałem wczoraj, ale nie miałem czasu napisać x”. Nie, nie miałem do niego pretensji, że nie chciało mu się napisać tej wiadomości wcześniej, zasłużyłem na to, zdaję sobie z tego sprawę. Wtedy, pisząc ten list, dodałem „(…) możesz urwać ze mną kontakt, jeśli nie będziesz już na mnie patrzył jak na przyjaciela(…)”, ale w głębi duszy, myślałem, że jednak oleje tę sprawę i będzie jak dawniej, ale widoczniej się myliłem. Louis milczał już pięć miesięcy, oprócz krótkiej wiadomości po wylądowaniu, nie dostałem nic więcej. Naprawdę myślałem, że mnie nie zostawi, że chociaż będzie chciał spróbować to odnowić… ale to też jest moja wina, bo gdybym mu tego nie pisał, rozmawialibyśmy codziennie, nie czułbym pustki.

-Harry, pośpiesz się, zaraz siadamy do stołu!- krzyknął Robin z salonu. Westchnąłem ciężko, kierując się w stronę pokoju. Kiedy przekroczyłem próg pomieszczenia, zauważyłem nie tylko rodziców i Gemmę, ale też kilka pustych krzeseł.
-Uhm, czemu tu jest tyle wolnych miejsc?- mruknąłem, stając obok mężczyzny.
-Nie pytaj tyle, Harreh, tylko siadaj.- odpowiedziała rozbawiona Gemma. Wzruszyłem ramionami i usiadłem na miejscu, nie zdążyłem wypowiedzieć jednego słowa, a usłyszałem dzwonek.
-Otworzę!- oznajmiła moja rodzicielka z wielkim entuzjazmem. Szczerze? Nie miałem pojęcia, kto to był, bo nikt mi nie powiedział, że ktoś nas raczy odwiedzić.- Jay, Mark! Proszę wejdźcie. Tak się cieszę, że jednak przyjechaliście.
Zaraz, zaraz. Jay, Mark? Ona żartuje, proszę powiedzcie, że żartuje. Odwróciłem głowę w stronę drzwi frontowych i zauważyłem w hallu dwie dorosłe postacie i pięć mniejszych. Wróciłem wzrokiem do mojej siostry, która patrzyła na mnie z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Harreh, Lou przyjechał.- wyszeptała, patrząc na chłopaka. Wzruszyłem ramionami.- Powinniście sobie wyjaśnić to i owo.
-Ja mu wszystko wytłumaczyłem.- mruknąłem, bawiąc się serwetką na stole.
-Gemma!- usłyszałem ten głos. Zacisnąłem powieki, by tylko nie widzieć jego osoby. To nie było, w tym momencie, uczucie chęci zapomnienia, a raczej przerażenia.
-Cześć, Louis! Cieszę się, że cię widzę.- zachichotała i przywitała chłopaka uściskiem.
-Ja również, G. Hej, Curly.- tym razem podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy.
-Cześć.- mruknął, po czym westchnąłem cicho.
-Harry!- usłyszałem glos Jay.- Nic się nie zmieniłeś, kruszynko.- zachichotała, obejmując mnie.
-Dzień dobry.- zachichotałem.
-Harry!- tym razem zaatakowały mnie bliźniaczki.
-Daisy, Phoebe.- ukucnąłem przy nich, by widzieć ich twarze.
-Smrodki małe, do stołu!- zaśmiał się Louis. Uśmiechnąłem się delikatnie, znowu słyszałem jego głos, znowu był przy mnie. Dziewczynki od razu podbiegły na swoje miejsca. Zawtórowałem im i usiadłem na wolnym krześle. Tak się złożyło, że Louis musiał usiąść obok mnie.- Mama ma rację, nic się nie zmieniłeś.- zachichotał, gdy nasze mamy włożyły nam pierwsze danie.
-Może.- westchnąłem delikatnie, mieszając łyżką w zupie.- Jak w Chicago?- próbowałem być jak najbardziej przekonywujący, by tylko nie zauważył, że pamiętam o wydarzeniu sprzed kilku miesięcy.
-W porządku.- uśmiechnął się.- Miałeś rację, leciałem do lepszego życia.-wymamrotał. Nic nie odpowiedziałem, jednak pamiętał, a to już coś.- Harreh?- spojrzał na mnie. Oderwałem wzrok od zupy i zerknąłem na niego.- Ja naprawdę nie chciałem…
-Nic nie mów, Lou.- przerwałem.- Wszystko rozumiem.- mruknąłem. Tak naprawdę niczego nie rozumiałem, po prostu bałem się tego, co chciał powiedzieć. Chłopak jeszcze chciał coś powiedzieć, jednak po chwili pokręcił głową i wrócił do jedzenia swojego dania.

-Idziecie z nami?- zapytał Mark.
-Gdzie?- spytał Tommo, oglądając swój prezent, który dostał pod choinkę.
-Przejść się.- odpowiedział, wzruszając ramionami.
-Nie, nie. Zostanę tutaj.- westchnął cicho. Mark pokiwał głową, ruszając do hallu, gdzie przebywali już wszyscy, ubierając się do wyjścia.- A ty Harry?
-Nie, dziękuję.- uśmiechnąłem się delikatnie, rozpalając w kominku.
-Lenie.- zaśmiał się.- Będziemy niedługo.- odpowiedział, a po chwili rozbiegł się dźwięk trzaskających drzwi, no cóż, wiatr robi swoje.
            Gdy tylko skończyłem wykładać kawałki drzewa do kominka, podwinąłem rękawy od swetra i ruszyłem do kuchni, mijając w wejściu od salonu Louisa. Chwyciłem kubek kakao ze stolika i z powrotem ruszyłem do salonu.
-Harreh, przepraszam, ale nie mogę już tak dłużej.- jęknął, podchodząc do miejsca, gdzie siedziałem, czyli do kanapy.
-O co ci chodzi?- westchnąłem.
-O to, jak mnie traktujesz.
-Słucham?- wybałuszyłem oczy.- Jak ja cię traktuję? Żartujesz prawda?- prychnąłem, przyglądając się mu uważnie.- Pięć miesięcy temu wyjechałeś, nie odezwałeś się do mnie ani razu, ale to ty masz problem z tym, jak ja cię traktuję?! Ja chyba śnię.- syknąłem, wstając z miejsca.
-Curly…- jęknął.
-Dobrze, napisałem ci, że masz urwać ze mną kontakt, jeśli ci to będzie przeszkadzało, ale miałem nadzieję, że chociaż napiszesz do mnie pieprzony SMS z tekstem „mam w dupie, co do mnie czujesz. Pieprz się pedale”, ale nie. Ty, do jasnej cholery, wolałeś nie odzywać się do mnie, a teraz wracasz jakby nigdy nic i masz do mnie chore wąty. Zastanów się, Loueh. To nie boli.- mruknąłem, zakończając monolog.
-Harreh.- schował twarz w dłoniach.- Tak cholernie cię przepraszam.- wyszeptał, siadając na podłodze, oparł się o ścianę, podkulił kolana do brody i położył na nich czoło.- Ale ty nawet nie wiesz, jakie to było trudne.- zachlipał cicho.- Harreh, ja… ja mam dziewczynę.- ciągnął dalej. Siedziałem tym razem na krześle i patrzyłem na niego.
-Świetnie, szczęścia wam życzę.- mruknąłem.
-Wysłuchaj mnie, Curly.- wstał z ziemi i usiadł naprzeciwko mnie.- Przeczytałem ten list w samolocie, czytając go, płakałem. Nie mogłem pojąć tego, że cię właśnie tracę, ale nie mogłem już nic zrobić. Gdy tylko zobaczyłem, co napisałeś dalej… zmieszałem się, bo… bo ja cię kocham, Harreh. Kocham, ale jako najlepszego przyjaciela na świecie.- zacisnął powieki, po czym je otworzył.- Przepraszam, Harreh. Nie wiem, może nie czuję do ciebie tego samego, bo od dziesięciu lat mówiłem, że jesteśmy przyjaciółmi. Pewnie o tym nie wiesz, bo nigdy ci nie mówiłem, ale jestem biseksualistą.- mruknął.
-Więc w czym problem, Lou?- wyszeptałem.
-W tym problem, że od w wieku czternastu lat dowiedziałem się, kim jestem, ale dziwnym trafem, po prostu do ciebie nic więcej nie czuję. Gdybyśmy byli jednak razem… nie potrafiłbym ci okazywać uczucia, jako chłopakowi. Curly, tak mi cholernie przykro.
-Dobrze.- wypuściłem powietrze.- Rozumiem, ale… powiedz mi, czemu nie mogłeś mi tego napisać?
-Każdego dnia miałem zamiar zadzwonić, napisać… cokolwiek, bylebyś wiedział, ale nie miałem odwagi, nie chciałem cię zawieść. Nie lubię, jak przeze mnie płaczesz.- westchnął, kładąc swoją dłoń na moją.- Przyjaźnimy się od dziesięciu lat, Curly. Nie chcę tego spieprzyć.- wyszeptał.- Przepraszam, że cię zawiodłem, Harreh.
-Jest okay.- mruknąłem, patrząc się w, ubrudzony od zupy, obrus.
-Nie jest, widzę. Ale ja naprawdę nie mogę ci nic więcej zaoferować. W Chicago mam dziewczynę, jak na razie układa nam się dobrze, wie, że mam tutaj ciebie i jestem…
-Proszę, przestań.- zamknąłem oczy.- Nie mów mi, że ktoś ma przy sobie cały mój świat.- mruknąłem.- Ale spróbuję się z tym pogodzić.- skinąłem głową.- Będę musiał.- czułem, jak Lou podchodzi do mnie i, korzystając z tego, że miałem zamknięte oczy, wpił się w moje usta, po chwili jednak się odsunął.- Lou.- jęknąłem.- To mi nie pomogło.
-Przepraszam, ale w pewnej chwili chciałem sprawdzić, jak smakujesz.- zachichotał.- No już, Curly boy. Jestem pewny, że znajdziesz sobie kogoś lepszego ode mnie, zapomnisz o uczuciu.- wyszeptał.
-Nie zapomnę, ale spróbuję cię tym nie męczyć.- spuściłem głowę.
-Dzielny chłopak.- zachichotał, mocno mnie obejmując.- Curly? Przyjaciele na zawsze?- mruknął, wyciągając dłoń przede mnie.
-Przyjaciele.- westchnąłem, ściskając jego rękę.
           

            Zdałem sobie sprawę, że Louis nie jest w moim dostępie i nigdy nie będzie. 
~*~*~*~*~*~*~*~*
Och, tak bardzo chcieliście drugą część imaginu o Larrym, więc proszę. Napisany w miarę szybko, nie wiem, czy jesteście zadowoleni, ale nie jest jakiś najgorszy. 
Pis joł. x

wtorek, 25 czerwca 2013

15. Larry

Czytajcie przy almost lover, klik

Od autora: W tym imaginie Louis mieszka w Holmes Chapel, jego mama jest z Mark'iem i nie występowali w xFactorze.
*
-Dzień dobry, jest Harry?- usłyszałem znajomy głos, który odzywał się kilka metrów ode mnie. Jęknąłem cichutko, nie miałem najmniejszej ochoty widzieć go teraz. Sądzę, że gdyby nie ta sytuacja, wyszedłbym z pokoju i z wielką ochotą rzuciłbym się na jego plecy, jak w zwyczaju miałem to robić. Ale nie teraz.
-Cześć, Louis. Niestety, Harry pojechał z Robinem na zakupy, niedawno wyjechali.- odpowiedziała moja mama. Tak bardzo ją kochałem, zawsze wyczuwała te gorsze momenty. Gdy zamykałem się w pokoju i nie miałem ochoty na, dosłownie, nic.
-Naprawdę? Ale auto stoi przed bramą…- cholerny Lou. Nigdy nie odpuszczał.
-Pojechali moim samochodem.- czułem w jej głosie zmieszanie.
-Uhm, dobrze. Jednak, gdy Curly wróci, mogłaby pani powiedzieć mu, że muszę się z nim koniecznie spotkać? To naprawdę ważne.
-Jasne, Tommo. Przekażę.
-Dziękuję, dowidzenia.- usłyszałem już tylko trzask drzwi, a po kilku sekundach skrzypienie drzwi od mojego pokoju. Szybko schowałem twarz w poduszkę.
-Harreh? Możemy porozmawiać?- zacisnąłem powieki, wiedząc, że prędzej czy później będę musiał porozmawiać z mamą na ten temat.- Harry, nie udawaj, że śpisz.- westchnąłem cichutko, przekręcając się na plecy. Spojrzałem na kobietę, która stała w wejściu.
-Zamknij drzwi, mamo.- mruknąłem, zmieniając pozycję na siedzącą. Anne wykonała czynność i usiadła na moim łóżku. Przez kilkanaście sekund siedzieliśmy w ciszy, wiedziałem, że czeka na moment, w którym to ja zacznę z nią rozmawiać.- Mamo…- jęknąłem.
-Harry…- spojrzała na mnie, oblizując usta.
-Ja naprawdę nie chcę go oszukiwać. To mój przyjaciel, wiele dla mnie znaczy i chyba aż za wiele.- ostatnie cztery słowa wyszeptałem prawie bezdźwięcznie.
-Harry…- ponownie wypowiedziała moje imię.- Przyjaźnisz się z Louisem już dziesięć lat, odkąd się tutaj wprowadził. Przez pierwsze dziewięć lat byliście jak bracia, byliście razem wszędzie. Na przyjęciach znajomych, na wycieczkach nawet na wakacjach.- pokręciła głową, zamyślając się na moment, jednak po chwili znowu kontynuowała.- Masz szesnaście lat, Harry. Dorastasz, twoje ciało i dusza się zmienia. Masz prawo czuć się tym zmieszany. Doskonale cię rozumiem, ale zdecyduj, czy masz zamiar go unikać już do końca czy powiesz mu jak jest.- westchnęła.
-Wcale mi nie pomogłaś, mamo.- jęknąłem. To było oczywiste, że musiałem coś z tym zrobić. Nie potrafiłem go okłamywać, on wiedział, kiedy to robię i nienawidził tego. Wcale mu się nie dziwiłem.
-Harreh, musisz sam zdecydować, co zrobisz. Jako twoja matka, będę cię wspierała. Tak samo jak Robin czy Gemma.- musnęła moje czoło, po czym wstała z łóżka, kierując się do wyjścia.
-Dzięki, mamo.- westchnąłem. Kobieta skinęła głową, zamykając za sobą drzwi. Po jej wyjściu, opadłem bezwładnie na pościel. Wyjąłem z szafki słuchawki i podłączyłem je do swojego smartfona, włączyłem swoją stała play listę i zamknąłem oczy.

Chwyciłem z wieszaka moją skórzaną kurtkę, pomimo że był lipiec, na dworze było chłodno i zbierało się na deszcz. Schowałem do kieszeni portfel i gumy miętowe.
-Wychodzę!- krzyknąłem, zanim zdążyłem wyjść, zauważyłem moją rodzicielkę, wystawiającą głowę zza wejścia do kuchni.
-Idzie do Louisa?- bardziej brzmiało mi to na oznajmienie niż pytanie, ale ona już taka była. Wzruszyłem tylko ramionami i wyszedłem na zewnątrz, spojrzałem na niebo i delikatnie westchnąłem, ruszając w stronę mieszkania Louisa.
Droga mijała mi szybko, mimo że szedłem najwolniej jak mogłem. Chciałem przemyśleć i dokładnie przeanalizować to, co miałem mu niedługo powiedzieć. Cholernie się bałem, nie co dzień wyznaje się przyjacielowi to, co się czuje. Tak, byliśmy ze sobą szczerzy, on wiedział o moich problemach a ja o jego, ale to była zupełnie inna rzecz.
Na miejsce dotarłem szybciej niż myślałem, już przy furtce widziałem kilka kartonowych pudeł, jednak nie zwróciłem większej uwagi, wiedziałem, że jego mama lubi co jakiś czas robić porządki i sprzedawać niepotrzebne rzeczy. Wszedłem na podwórko i skierowałem się prosto do głównych drzwi, zadzwoniłem dzwonkiem i zacząłem bawić się nerwowo palcami. Z jednej strony chciałem, żeby on otworzył, a z drugiej nie…
-Hazz?- to był on. Poznałbym jego głos wszędzie. Podniosłem wzrok z moich butów i delikatnie się uśmiechnąłem.
-Cześć, Tommo.- przytuliłem się do niego, jak zawsze, gdy go tylko widziałem.- Chciałem z tobą porozmawiać.- westchnąłem.
-Serio? Dobrze, ja z tobą też. Przejdziemy się? Mam małe zamieszanie w domu- skrzywił się, zamykając za sobą drzwi. Pokiwałem głową, schodząc ze schodków.- Pójdziemy na plac zabaw, tam gdzie zawsze.- uśmiechnął się delikatnie, otwierając zbiegając na dół, następnie otworzył furtkę i ruszył w stronę miejsca.
-Byłeś dzisiaj u mnie rano.- przegryzłem nerwowo wargę.
-Tak i powiem to prosto z mostu, Hazz. Unikasz mnie przez ostatnie tygodnie. Zawsze, gdy cię odwiedzam, otwiera twoja mama albo Gemma. Nigdy ty, a gdy już do ciebie wchodzę, wymigujesz się tym, że nie masz czasu, gdzieś jedziesz albo zwyczajnie ci się nie chce ze mną spotkać. Wiem, że byłeś dzisiaj w domu.- mruknął zawiedziony. Ja tylko go słuchałem i z tego szoku wszystko zapomniałem, co miałem mu przekazać.- Curly, nie poznaję cię, przez ostatnie dwa tygodnie cię potrzebowałem, miałem nadzieję, że zechcesz mnie wysłuchać, jak zwykle miałeś w zwyczaju. Jeśli cię czymkolwiek zraniłem, powiedziałem… przepraszam, Harreh.- wypuścił głośno powietrze.- Jeśli chcesz mnie unikać dalej, masz mnie dość, spokojnie, już niedługo to się skończy.- mruknął, kopiąc kamyk przed siebie.
-Lou, to nie tak jak myślisz, ja na… czekaj, co? Jak się skończy? Nie rozumiem.- wyszeptałem zdezorientowany, stając kilka kroków za nim. Chłopak stał ze spuszczoną głową, nie odzywając się.- Louis, odpowiedz…
-Wyprowadzam się, Harreh.- wymamrotał prawie bezdźwięcznie, jednak na tyle głośno, że usłyszałem wszystko, co powiedział. Otworzyłem delikatnie usta, nie majac przygotowanej odpowiedzi na takie wyznanie.
-Żartujesz, prawda?- poczułem szczypanie pod powiekami, szybko je przymknąłem i ponownie otworzyłem, czując na policzkach słone łzy. Wytarłem je zewnętrzną stroną dłoni.
-Nie, Harry. Chciałem ci to dzisiaj powiedzieć, ale mnie znowu olałeś.- mruknął, wciąż stojąc w tym samym miejscu.
-Louis, ale… gdzie? Kiedy?- załkałem, podchodząc bliżej.
-Do Chicago.- mruknął.- Jutro.
-Żartujesz, Lou. Powiedz, do jasnej cholery, że żartujesz!- wrzasnąłem, nie licząc się z tym, że wokół nas są ludzie.
-Harreh, chciałbym żartować…- wyszeptał.- Przykro mi.- westchnął, patrząc na mnie swoimi błękitnymi oczami.
-Nawet nie możesz wyobrazić sobie, jak mi jest przykro.- odpowiedziałem, drżącym głosem.
-I dlatego chciałem z tobą porozmawiać. Moja mama kłóciła się ostatnio z Mark’iem. Właśnie o tą przeprowadzkę, ale ty miałeś moją osobę gdzieś. Wiesz, jak się czułem?- jego głos powoli się załamywał.
-Louis, przepraszam.- wybuchłem płaczem.- Cholernie cię przepraszam. Ale mnie nie rozumiesz…
-Przepraszam, ale muszę to z siebie wyrzucić. Mark dowiedział się, że dostanie lepszą posadę, wiesz, że u mnie jest krucho z pieniędzmi. Cieszyliśmy się, ale Mark powiedział, że się musi przeprowadzić, bo ta praca jest aż w Stanach Zjednoczonych.- przełknął głośno ślinę.- Rodzice zaczęli się wykłócać. Matka powiedziała, że nie ma zamiaru go tam samego puścić, ojciec nalegał… w końcu wyszło na to, że przeprowadzamy się razem.- zakończył monolog, jednak po chwili znowu dodał.- Harreh, jakbym mógł, zostałbym tutaj z tobą, ale zrozum…- chłopak zaczął płakać.
-Tommo, nie płacz.- wyszeptałem, mocno przytulając go do siebie. Chłopak wytarł łzy i spojrzał na mnie.- A ty? Ty też chciałeś porozmawiać.- westchnął, wchodząc na mały placyk zabaw. Od razu skierowaliśmy się na bujaczki.
-Louis, ja… ja nie wiem, czy powinienem.- wyszeptałem, siadając na jednej z huśtawek.
-Hej, Curly boy.- zachichotał przez łzy.- Nie może być gorzej przecież.
-Boję się, ze jednak może…- mruknął.
-No przestań. Ale obiecuję, Harreh, że będziemy się widywać. Będę do ciebie przylatywał, gdy tylko będę miał czas. Ty przyjedziesz do mnie na wakacje, ja do ciebie na ferie zimowe… będzie jak zawsze.- wyszeptał. Podniosłem głowę i spojrzałem na niego. Oczy ponownie mi się zaszkliły.- Wyduś to z siebie, ja powiedziałem wszystko, co chciałem, a nie było mi łatwo, Curly.- mruknął, delikatnie się bujając.
-Ale to już nic nie zmieni, BooBear.
-Chociaż spróbuj. Przecież wiesz, że jesteśmy przyjaciółmi i mówimy sobie wszystko, obiecaliśmy to sobie, prawda?- zaczął mi się przyglądać uważnie.
-Tak, racja.- westchnąłem ciężko.- Bo ja…- zacząłem.- Pamiętasz, jak pożyczyłeś mi swoje słuchawki? Ja… ja je zepsułem.- mruknąłem, unikając jego wzroku. Przez chwilę pomiędzy nami była cisza.
-Serio, Harry?- zaśmiał się cicho.- Nie wygłupiaj się, dobrze wiesz, że mam teraz lepsze, kupiłeś mi je na moje urodziny.- szturchnął mnie w łokieć. Pokiwałem głową, mając wyrzuty sumienia. Okłamałem go.
-To chciałem ci powiedzieć.- westchnąłem.- Ale dobrze, że się nie gniewasz.- wymusiłem uśmiech, kreśląc na piasku różne kształty czubkiem buta.
-Przestań, na ciebie nie da się gniewać.- zachichotał.- Spójrz, nawet ci już wybaczyłem, że mnie olewałeś.- wypiął dumnie pierś.- Dobrze, skoro sobie wszystko wytłumaczyliśmy, to może spędzimy ten dzień razem? W końcu jutro wylatuję, na dodatek o ósmej rano.- mruknął.- Nie wiem, jak ja wstanę.- westchnął ciężko.
-Tak. Pójdziemy na lody, a później…
-Do mnie, coś ci dam.- uśmiechnął się.
-Uhm, zgoda.- powiedziałem niepewnie.
-Ej, rozchmurz się, Harry.- wstał z miejsca i podszedł do mnie.- Wstawaj, idziemy.- wziął mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę lodziarni.

            Wszystko wydawało się takie trudne. Nie dość, że stchórzyłem i nie powiedziałem mu tego, co chciałem… zaraz, ja go okłamałem i n i c mu nie powiedziałem. No właśnie, on na dodatek dał mi ramkę z naszym ulubionym zdjęciem. Jestem beznadziejnym przyjacielem, ot co.
            Siedziałem nad biurkiem z długopisem w ręku i przyglądałem się fotografii, które stała naprzeciwko mnie. Była dwudziesta druga, a ja zamiast spać, by jutro wstać i zdążyć pożegnać chłopaka, siedziałem i myślałem nad treścią listu. Nie powiedziałem mu tego, co miałem, więc postanowiłem przelać to na papier i wręczyć mu to na lotnisku. Westchnąłem cicho i zacząłem pisać na gorąco.
„Cześć, mój kochany przyjacielu.
Sądzę, że jesteś już w samolocie i lecisz do lepszego życia. Cieszę się z tobą, że w końcu ci się uda, wiem, że to nie jest koniec naszej przyjaźni, ale cholernie będzie mi brakowało ciebie całego. Twojego śmiechu, głosu, dotyku… wszystkiego. Mam nadzieję, że tam, w Chicago znajdziesz przyjaciela, który nie będzie cię olewał, będzie zawsze miał dla ciebie czas i nigdy, ale to nigdy cię nie zostawi.
Nie wiem, czy wiesz, ale te słuchawki nie były powodem mojego unikania cię… przez pół dnia zastanawiałem się, jak ci to wszystko wytłumaczyć i stchórzyłem. Po raz kolejny cię zawiodłem i oszukałem. To kolejny powód dla którego nazywam się beznadziejnym przyjacielem, ale postaram ci się wszystko wytłumaczyć…
Myślę, że to zaczęło się jakoś trzy tygodnie temu, ale tydzień później zacząłem cię unikać. Pamiętasz, jak przyjechał twój kuzyn i pozwolił ci się przejechać na swoim skuterze? Uhm, na pewno pamiętasz… wtedy siedziałem za tobą i mocno się ciebie trzymałem, żebym nie spadł, sam mi to powtarzałeś. Niby jechaliśmy jakieś osiem minut, bo tylko przejechać się po dzielnicy, ale to chyba były dla mnie najlepsze osiem minut w życiu. To ci się wyda dziwne, ale wtedy tak kurewsko seksownie wyglądałeś. I już nasze późniejsze spotkania, zawsze, gdy cię widziałem, czułem takie dziwne uczucie w żołądku, a później widywaliśmy się coraz rzadziej, prawda? Zacząłem mieć wymówki, to prawda, ale chciałem się pozbyć tego uczucia, myślałem, że to przejdzie, ale z każdym dniem, kiedy cię nie widziałem, czułem pustkę. Mam 16 lat i dojrzewam i wszystko się we mnie zmienia, ale… kocham cię, Louis. Nie jak przyjaciela, nie jak brata, a jak osobę, za którą wskoczyłbym nawet w ogień. Dobrze, że nie widzę twojej reakcji, pewnie się śmiejesz, ale jeśli uważasz to za głupie, wyrzuć ten list, spal go czy co chcesz… możesz urwać ze mną kontakt, jeśli nie będziesz już na mnie patrzył jak na przyjaciela, rozumiem. To chyba wszystko. Powodzenia, Tommo.
Curly boy x”
Odłożyłem długopis, a kartkę włożyłem do koperty, zakleiłem i podpisałem „Tommo”. Potarłem dłońmi oczy i położyłem się spać, na szczęście nie miałem problemu, zasnąłem po kilku minutach.

Rozglądałem się po lotnisku, szukając znajomych postaci. Tak, Harry Styles zaspał, pomimo włączonego budzika. Teraz biegałem z nadzieją, że rodzina Tomlinson jeszcze nie odleciała, samolot mieli przecież dopiero za dwadzieścia minut. Na szczęście głupi to ma farta, po kilku minutach zauważyłem niższą ode mnie postać przy ławce. Zapinał torbę.
-Tommo!- krzyknąłem, podbiegając do chłopaka.- Tommo.- powtórzyłem, będąc już przy nim.
-Harreh, co ty tutaj robisz?- przytulił mnie bardzo mocno.- Jest przed ósmą, ty o tej godzinie powinieneś spać.- zachichotał, mierzwiąc moje loki.
-Musiałem, przepraszam, Lou.- nie owijając w bawełnę, podałem mu kopertę.- Obiecaj, że przeczytasz to dopiero, gdy będziesz w samolocie albo na miejscu.- westchnąłem.
-Harreh, co to jest?- chłopak obracał białą kopertę we wszystkie strony.
-Obiecaj, Louis!- jęknąłem.
-Dobrze, dobrze.- wywrócił oczami.
-Louis!- odwróciłem się w prawą stronę, mama Lou machała ręką, by przyszedł.
-Muszę iść, mały.- po raz ostatni objął mnie mocno i musnął mój policzek.- Trzymaj się, obiecuję, że odezwę się jak tylko wyląduje.- wyszeptał, gładząc moje plecy.- Bądź silny, Curly.- wyszeptał, oddalając się. Gdy tylko zobaczyłem, jak znika za drzwiami, prowadzące do samolotu, usiadłem na ławce i zacząłem płakać, wiedząc, że już nigdy nic nie będzie jak kiedyś.
~*~*~*~*~*~*~*~
Jej, mówię z ręką na sercu, nie przewidywałam, że dzisiaj napiszę cały imagin, ale mówię poważnie, ryczałam na nim, jak go pisałam. A końcówki to już nie chciałam pisać, bo nie mogłam się pogodzić, że nie będe happy end'u hahahaha. Jestem z niego zadowolona, więc chyba aż tak źle nie jest. Pis joł.
P.S. mam tumblra z gifami/zdjęciami Larry'ego: fuckinluck
Kocham was bardzo mocno ♥