niedziela, 2 czerwca 2013

14. Niall

-Mike… ja nie wiem czy to dobry pomysł.- westchnęłam, obracając w dłoni czarny przedmiot.
-Bonnie, nie mów tak. Dobrze wiesz, czemu to robisz.- westchnął, kładąc mi swoją dłoń na ramieniu. Spojrzałam na niego. Zaciągał się dymem od papierosa. Zamknęłam oczy, wciągając zanieczyszczone powietrze. Mój brat miał rację.
-Robimy, Mike…- westchnęłam, spuszczając głowę.
-Niech ci będzie. Chcę, żebyś wiedziała, że robimy to dla nas.- odgarnął niesforne loki z czoła.
-Wiem, po prostu… może nie dzisiaj.
-Słuchaj, maleńka. Jak nie dzisiaj to kiedy? Odkładaliśmy to zbyt długo.- ustał naprzeciwko mnie, zakładając swoje dłonie na moje ramiona. Przegryzłam nerwowo wargę.
-Ale… dzisiaj Wigilia, powinniśmy odpuścić.
-Nie, cukiereczku. To najlepszy moment, by się odwdzięczyć za to, co robi…- odchrząknął, przygniatając peta butem.
Usiadłam na pieńku, przyglądając się małemu, ale za razem ciężkiemu przedmiotowi, który trzymałam w ręku. Za chwilę miałam zrobić coś, czego będę żałowała chyba do końca życia. Miałam zastrzelić człowieka. Osobę, która w ogóle mi nie przeszkadzała… no, może trochę, ale Mike mówił, że robię to dla nas. Obiecał, że nasze kłopoty się skończą, gdy to zrobię, on pójdzie na odwyk. Potrzebowaliśmy tego razem. Od czterech lat Mike ćpał i pił. Zdarzało mu się sprzedawać narkotyki, ale tylko kilka razy… nikomu nic się nie stało, aż to teraz…
Greg Horan, chłopak, który właśnie miał zginąć za to, że wisiał mojemu bratu pieniądze.  Nie wiedziałam, ile ma lat, kim jest… miałam po prostu wycelować w niego kulkę i po sprawie. Czemu ja, a nie Mike? On ma już jeden wyrok, gdyby go złapali… nie darowałabym sobie tego. Nie miałabym już nikogo. Tak, nasi rodzice nie żyją, mamy tylko siebie, więc chciałam mu tylko pomóc. Mike to naprawdę dobry chłopak. Cholernie mnie kocha, opiekuje się mną. Pomimo że mam szesnaście lat, a on dwadzieścia… zachowuje się tak, jakbym miała co najmniej dwa latka. Nigdy nie pozwoliłby mnie skrzywdzić, więc to wszystko, co chciałam zrobić to podziękowania…
-Ale skąd mam wiedzieć, że on dzisiaj wyjdzie z domu? –mruknęłam, chowając dłonie do kieszeni.
-Zimno ci?- spojrzał na mnie, siadając obok. Zdjął ze swoich rąk rękawiczki i mi je podał.- Spokojnie, on zawsze wychodzi na fajka. Nie lubią w domu, jak się pali.
-Dzięki.- wyszeptałam, zakładając materiał na ciało.
Siedzieliśmy jeszcze tak dobrą godzinę, kiedy poczułam, że stopy zaczęły mi zamarzać. Nie czułam już ich, w tamtej chwili chciałam załatwić to jak najszybciej, by wrócić do domu i wypić gorące kakao.
-To on?- wskazałam palcem na postać, która właśnie wyszła z mieszkania. Drobny blondyn z roztrzepanymi włosami. Zachichotałam cichutko, wydawał się taki bezbronny.
-Nie. To jego brat, Niall.- mruknął, odpalając kolejnego papierosa. Skinęłam głową i zacisnęłam usta, spuszczając wzrok. -Wyszedł.- wyszeptał po pół godzinie, wstał następnie z miejsca, podszedł do drzewa tak, by go nie zauważył. Przełknęłam głośno ślinę. Byłam cholernie przerażona tym, co się miało zaraz stać.- Chodź.- wskazał ruchem dłoni na miejsce obok. Między mną, a tamtym chłopakiem dzieliło jakieś dwieście metrów.- Rób to, co ci mówiłem. Strzelaj pewnie.- mruknął, nie patrząc na mnie.
-Mike, ja nie jestem pewna, czy dam radę…- głos mi zadrżał.
-Bonnie, nie w tym momencie!- syknął.- Dwa strzały i po nim, pamiętaj, celuj w pierś.- spojrzał na mnie i odsunął się o krok. Zamknęłam oczy, celując broń w stronę chłopaka. Poczułam gorzkie łzy na moim policzku, ale nie mogłam go zawieść, nie dzisiaj. Po szybkim namyśle, pociągnęłam za spust i drugi raz… odrzuciłam pistolet na bok i spojrzałam na postać, która leżała pod bramą.
-Cholera…- jęknęłam.
-Bonnie, jestem z ciebie dumny- mocno mnie przytulił.- Ale teraz chodźmy do domu. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.- mruknął, biegnąc w stronę auta. Podczas tej drogi miałam cholerne wyrzuty sumienia, wiem, że nie powinnam tego robić, ale nie mogłam pozwolić, by mój brat cierpiał…
Doskonale to pamiętam. Każdy mój ruch i emocje, pomimo że upłynęło już trzy lata, pamiętam to wszystko.
Dwudziesty czwarty grudnia dwa tysiące dwunastego roku.
Prószył śnieg i delikatnie wiało. Stałam przy pamiętnym miejscu. Military Street 27 a, Londyn. Godzina siedemnasta pięćdziesiąt jeden.
Byłam dokładnie naprzeciwko drzewa, za którym stałam trzy lata temu z moim bratem. Niepewnie szłam w stronę mieszkania, które było ozdobione kolorowymi lampkami i ozdobami świątecznymi. Na to spotkanie szłam jak na ścięcie głowy. Greg Horan nie żył od trzech lat, dzisiaj mijała jego rocznica śmierci, to przykre, że zginął przeze mnie.
Jeśli chodzi o Mike’a… jest w więzieniu. Po zastrzeleniu chłopaka, wraz z moim bratem wiedliśmy z pozoru „normalne” życie. Nie chcieliśmy, by wpłynęło to jakoś na nas. Uśmiechałam się, żyłam jak kiedyś, ale w środku mnie rozrywało. Wieczorem zawsze szlochałam, nie mogąc się z tym pogodzić, ale Mike tego nie widział. Owszem, był na odwyku, tak jak obiecał, ale po niecałym miesiącu policja wtargnęła do naszego mieszkania, podobno wsypał nas jeden z kolegów Mike’a. Nie wiem, ale dobrze, że tak się stało. Tak czy owak, po roku dostałam wyrok cztery lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy, a Mike piętnaście lat. Czemu tak? Sędzia uznał, że byłam pod presją brata i to on poszedł do więzienia. Po tym wszystkim, ulżyło mi, w końcu zaczęłam żyć od nowa, jednak nie zupełnie. Przez ten cały czas zastanawiałam się, czy powinnam odwiedzić rodzinę Horan i przeprosić. Bardzo się bałam, ale czułam, że jestem im to winna, powinnam im wszystko wytłumaczyć.
Teraz stałam przy drzewie, całkiem zmieniona. Inny kolor włosów, fryzura, inny styl… jednak wiedziałam, że z otwartymi ramionami mnie nie wpuszczą.
Ruszyłam na drugą stronę ulicy za opuszczony dom, który był kilkaset metrów od domu państwa Horan. Zaszłam za ogrodzenie, wyjęłam z plecaka potrzebne rzeczy czyli grzebień, wodę mineralną, nożyczki i waciki. Butelkę z napojem wylałam na waciki higieniczne, następnie próbowałam maksymalnie rozmazać swój makijaż, by wyglądało to na płacz. Kilka kropel na policzki. Grzebieniem natapirowałam włosy, a nożyczkami przecięłam stare dżinsy w kolanach i na udach.
Wiedziałam, że rodzina ma teraz kolacje wigilijną i to był chyba jedyny sposób, by pozwolili mi wejść. Jeden pusty talerz dla gościa dzisiaj miał być dla mnie. Nie chciałam im popsuć tego wieczoru, po prostu bardzo pragnęłam im to wytłumaczyć nic więcej.
Po piętnastu minutach „szykowania się” ruszyłam ponownie w stronę posiadłości. Kiedy byłam już pod samymi drzwiami, poczułam ścisk w gardle, jednak wiedziałam, że nie mogę  już się wycofać. Zadzwoniłam pewnie dzwonkiem i spróbowałam się rozpłakać. Po chwili ujrzałam drobna blondynkę w czarnej sukience. Moje serce wtedy rozpadło się na trylion kawałków. Już nie musiałam udawać, łzy same popłynęły mi ciurkiem.
-Dziecko, co się stało?!- zapytała przerażona, łapiąc mnie za nadgarstki.
Właśnie, co się stało? Nie miałam żadnego wytłumaczenia, co mi jest. Myślałam, że strój i makijaż wystarczą…
-Ja…- zaczęłam się jąkać.
-Wejdź, kochanie.- wskazała na wnętrze mieszkania. Mieszkanie było skromnie urządzone, ale to wszystko nadawało wyrazistość. Zdjęłam buty i ruszyłam za kobietą. Była chyba sama, bo na parterze nie było nikogo oprócz niej. Przegryzłam z bólu wargę, wchodząc do kuchni.- Usiądź.- wskazała na wysokie krzesło. Zajęłam potulnie miejsce ze spuszczonym wzrokiem.- Powiedz, co się stało? Wezwać policję? Ktoś cię zgwałcił?- zasypała mnie milionem pytań na które sama nie mogłam odpowiedzieć.
-Nie. –załkałam.- Żadnej policji.- wytarłam łzy z policzka.
-A więc powiedz, co się stało? Jak masz na imię? Chcę ci pomóc.- wyszeptała, stawiając przede mną kubek z herbatą.
-Ja? Jestem… Holly. Holly McCenzie.- oszukałam ją i co z tego? Nie mogłam jej teraz tego powiedzieć.
-Jestem Maura. Maura Horan. –westchnęła. Spojrzałam na nią z załzawionymi oczami.- To co? Powiesz…
-Mamo! Gdzie jest moja koszula? Ta błękitna w kratę!- rozmowę przerwał nam krzyk z góry.
-Nie wiem, Niall. Poszukaj, musi być gdzieś u ciebie w szafie. Prałam ci ją dwa dni temu!- odkrzyknęła.
-Niall?- mruknęłam sama do siebie, jednak Maura to usłyszała.
-Niall. Mój młodszy syn. Ma dziewiętnaście lat. Miałam jeszcze jednego syna, Grega. Ale nie żyje.- słyszałam jak jej głos się załamał. Ona to robi specjalnie, żebym jeszcze bardziej się zadręczała.
-N-nie żyje?
-Tak, dokładnie trzy lata temu ktoś go zastrzelił. To znaczy nie ktoś… Mike Rodriguez…- westchnęła ciężko.- I jego siostra.- mruknęła.
-J-jak to? Z-za co?- jąkałam się coraz bardziej. To było okropne przeżycie.
-Sama nie wiem.- westchnęła.- Ale dość o tym. Mów, kochanie. Co ci się stało? Nadal mi nie powiedziałaś.
-Nic takiego.- mruknęłam z poczuciem winy.- Po prostu…- przegryzłam wargę i spuściłam wzrok. Musiałam wymyśleć coś przekonywującego.- Mamy wigilię, ja nie mam domu… od trzech dni nie miałam nic w buzi po za suchą bułką.- mruknęłam, okłamując tak cudowną kobietą, jaką jest Maura.- Zresztą…- ciągnęłam dalej.- Od kilku lat nie przeżyłam prawdziwej, rodzinnej wigilii.- westchnęłam ciężko. To była akurat prawda.
-Moje biedactwo.- westchnęła, gładząc mój policzek.
-I pomyślałam… bo skoro jest tradycja, że domownicy zostawiają pusty talerz… przepraszam, wiem, że jest to wpraszanie się…
-Kochanie, dobrze zrobiłaś. Postaram się, byś poczuła tę atmosferę. Zgoda?- spojrzała na mnie, tak jak matka na córkę. Nienawidziłam w tej chwili siebie. To wszystko posunęło się za daleko.
-Znalazłem!- odparł dumnie głos, który po chwili wszedł do kuchni.- Och, dzień dobry.- chłopak zmierzył mnie od góry do dołu.
-Cieszę się, Niall. Przepraszam. To jest Holly. Nasz gość do pustego talerza. –zachichotała. Blondyn skinął głową.
-Cześć, jestem Niall.- mruknął.
- Niall…- powtórzyłam prawie bezdźwięcznie. Od tych trzech lat chłopak naprawdę się zmienił. Wyładniał. Nie był już roztrzepanym blondaskiem z krzywymi zębami… to był niebieskooki, wysoki blondyn z włosami postawionymi na żel. Chłopak chyba farbował swoją czuprynę, bo gdzie nie gdzie, było widać odrosty. Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Gdzie Bobby?- zapytała Maura.
-Jest na górze. Przygotowuje się.- westchnął, podbierając z blaszki jakieś słodycze.
-Niall!- uderzyła go w dłoń.- Zamiast podjadać, mógłbyś mi pomóc. Chłopak westchnął i wywrócił oczami.
-Jak mam ci pomóc, moja kochana i najdroższa mamusiu?
-Tak lepiej.- zachichotała.
-Weźmiesz na górę Holly? Niech obmyje twarz.
-Nie chcę robić kłopotu.- wtrąciłam.
-Kochanie, nie robisz żadnego kłopotu. Jeśli chcesz zasiąść przy naszym stole, musisz zrobić to, o co się proszę.- zaśmiała się, wyciągając miski z szafki. Wymusiłam uśmiech i ruszyłam za blondynem.
-Naprawdę jesteś przybłędą?- zapytał, gdy byliśmy już w łazience. Chłopak usiadł na opuszczonym sedesie i przyglądał mi się.
-Uhm… tak.- mruknęłam, zmywając z siebie makijaż.
-Nie wyglądasz na taką. Firmowe buty, plecak wygląda na nowy.- zaczął wymieniać. Spuściłam wzrok i zacisnęłam usta w prostą linię.
-Przed świętami są zbiórki, gdzie bogatsi ludzie kupują uboższym…- odpowiedziałam na odczepnego. Niall chciał chyba coś powiedzieć, bo otworzył usta, jednak szybko je zamknął. Po kilkunastu minutach doprowadziłam się do normalnego stanu.- Mogłabym gdzieś zostawić mój plecak?- zapytałam nieśmiało, gdy wyszliśmy z łazienki.
-Rzuć go gdzieś w salonie.- wzruszył ramionami. Westchnęłam cicho i ruszyłam do największego pokoju, gdzie był rozłożony duży stół z wieloma potrawami. Położyłam mój plecak na kanapie i ruszyłam do krzesła, które stało puste.
-To Bobby. Mój mąż i ojciec Nialla.- Muray wskazała na wyższego o kilka centymetrów mężczyznę od ich syna. Podałam mu dłoń i usiadłam obok.
-Cieszę się, że po raz kolejny jesteśmy tutaj w tym składzie.- zaczął Bobby.- Pomimo że nie ma tutaj z nami Grega… wierzę, że jego dusza jest gdzieś wśród nas i chroni ten dom i naszą rodzinę.- ciągnął dalej. Niestety nie pamiętam, co mówił następnie, bo się wyłączyłam. Myślałam o tym, co mam im powiedzieć. Przecież jestem tutaj, by powiedzieć prawdę. Ale nie miałam pojęcia, jak zacząć, od czego…- Amen.- zakończył Bobby, wsuwając się z krzesełkiem. Zrobiłam to samo. Maura nałożyła mi pierwsze danie, czyli zupę. Nie mam pojęcia, jak się nazywała, pierwszy raz ją jadłam.
-Może opowiesz nam coś o sobie?- Mruknął Niall. Spojrzałam na niego. Siedział z ironicznym uśmiechem.
-Moje życie nie jest ciekawe.- mruknął.
-No przestań. Na pewno jest!- zachęcał mnie.
-Niall, proszę. Przestań.- upomniał go ojciec. Chłopak tylko uniósł tylko dłonie do góry i wrócił do swojego dania.
Przez kolejne kilkanaście minut próbowałam o tym nie myśleć, ale słabo mi to wychodziło. Gdy tylko obróciłam się w prawą stronę, zobaczyłam na kominku zdjęcia całej rodziny, wraz z Gregiem. Rodzice i dwóch synów na pikniku, rodzice i synowie na plaży, rodzina i synowie podczas urodzin. Pewnie ich życie było idealne dopóki ja tego nie zepsułam… Ale przecież nic na to nie poradzę, że byłam głupia. Czasu nie cofnę, chociaż cholernie bym chciała. Może i bym straciła wtedy zaufanie brata, ale żyłabym teraz bez poczucia winy.
Gdy pani Horan wniosła do salonu przeróżne ciasta, po raz kolejny ścisnęło mi żołądek.
-Częstujcie się.- uśmiechnęła się szeroko, stawiając na środek stołu paterę z przeróżnymi słodyczami. Od ciast po babeczki. Westchnęłam ciężko i poczekałam aż kobieta usiądzie.
-M-muszę wam coś powiedzieć.- mruknęłam ze spuszczonym wzrokiem. Czułam, jak najmłodszy z nich opiera się na łokciach i tryumfalnie się uśmiecha.
-Tak? Coś się stało?- zapytał Bobby.
-Ja…- wyszeptałam i poczułam słone krople łez na policzku.- Ja nie mogę was okłamywać. Robię to za długo.- westchnęłam i wstałam z miejsca. Ruszyłam do kanapy, wzięłam do rąk plecak i ponownie usiadłam tam, gdzie siedziałam.- Mam na imię Bonnie.- mruknęłam. Wyjęłam ze środka zdjęcia i zamknęłam mój podręczny bagaż.- Jestem siostrą Mike’a Rodrigueza…- załkałam.
-Słucham!?- z krzesła wstał Bobby.
-Przepraszam was.- wybuchłam płaczem.
-Holl…Bonnie.- jęknęła pani domu.
-W końcu się przyznała.- syknął Horan. Małżeństwo spojrzało na siebie, a następnie na syna.- Od początku wiedziałem kim jesteś.- mruknął.- Wszędzie poznam tę bliznę na twojej szyi. Głupi nie jestem, czekałem, aż sama to zrobisz.- mruknął, odsuwając krzesło. Szybkim krokiem ruszył na górę. Spojrzałam na Maurę. Siedziała z twarzą w dłoniach.
-Przepraszam was. Cholernie was przepraszam. Nie wiecie, co tam się wydarzyło… czemu to zrobiłam.- mówiłam, łkając.
-Wyjdź z tego domu! Natychmiast!- wrzasnął Bobby. Widziałam w jego oczach nienawiść. Przełknęłam głośno ślinę.
-Dobrze, zrobię to, jeśli tylko pozwolicie mi się wytłumaczyć.
-Nie ma tutaj dla ciebie miejsca, suko!
-Bobby!- krzyknęła Maura.- Nie mów tak!
-A co?! Może jest inaczej?! Przychodzi tutaj, udaje bezdomną, oszukuje nas! Ona to wykorzystała! Nie rozumiesz, Maura?! Wykorzystała twoją gościnność!- krzyczał. Siedziałam tam i płakałam jak głupia. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie, że aż tak…
-Spójrzcie. To…- wytarłam łzy z policzka.- To są zdjęcia. Moje i mojego brata.- wymamrotałam.- Byliśmy sami!- krzyknęłam.
-Bobby. Daj jej dokończyć.- wyszeptała, łkając. Mężczyzna nie czekając, ruszył do kuchni, wrócił po kilku sekundach z pudełkiem lekarstw. Wziął kilka pastylek i łyknął.
-Masz pięć minut, by się wytłumaczyć.- syknął.- Niall! Zejdź na dół!- krzyknął. Po chwili przy stole stał najmłodszy z nich.
-Co? –mruknął, patrząc na mnie z obrzydzeniem.
-Hol… Bonnie chce nam wszystko wytłumaczyć.- mruknął Bobby.
-Nie mam zamiaru jej słuchać. Spieprzyła wszystko. Naszą rodzinę, nasze życie i te święta! Nienawidzę jej, rozumiecie?!- wydarł się.
-Niall, proszę cię…- wyszeptałam.- Pójdę stąd, po prostu…
-Zamknij się. Nie pytałem cię o zdanie.- syknął. Spuściłam wzrok, przegryzając wargę.
-Niall James Horan!- ryknął mężczyzna.- Zostaniesz tutaj albo nie wyjdziesz do końca roku z domu!
-Szantaż!- krzyknął, siadając obrażony na krześle.
-Dziękuję. –wyszeptałam.- Jestem Bonnie Rodriguez. To już wiecie.- mruknęłam, szukając dalszej części.- Mieszkałam na obrzeżach Londynu wraz z Mike’em. Nasi rodzice zginęli w wypadku. Nie mieliśmy żadnej bliskiej rodziny w pobliżu, zostaliśmy sami, Mike obiecał się mną zaopiekować, ufałam mu, ale później wpadł. Pił, ćpał, palił… zadawał się z nieodpowiednimi ludźmi, ale on był naprawdę w porządku!
-Tak w porządku, że zabił mi brata?!- wrzasnął Niall. Spojrzał na niego przerażona, widziałam łzy w jego oczach.
-On się mną opiekował.- ciągnęłam, nie zwracając na głupi komentarz.- Dawał mi wszystko, co potrzebowałam. On nie mógł znaleźć normalnej roboty, więc zaczął handlować… ale tylko wtedy, gdy brakowało nam już środków do życia. Wiecie ile dostawaliśmy za trzy małe woreczki amfetaminy?- mruknęłam, jednak od razu tego pożałowałam.- Przepraszam. Starczało nam na cały miesiąc, ale gdy popadaliśmy w długi, mój brat jeździł do swoich kumpli, brał towar i sprzedawał. Raz…- zamyśliłam się.- Nie wiem, czy wiedzieliście ale… Greg właśnie „kupił” od mojego brata towar. Nie pamiętam, co to było. W każdym razie potrzebował chyba na swoje urodziny.- westchnęłam ciężko.- Mówił, że nie ma przy sobie pieniędzy, ale odda w najbliższym czasie.- przegryzłam wargę. W salonie było cicho, nikt nic nie mówił, słyszałam jedynie szlochanie Maury.- Gdy Mike do niego dzwonił, nie odbierał, gdy raz przyszedł do niego, powiedział, że odda za kilka dni. I tak było przez kilka miesięcy. Za ten woreczek mieliśmy dostać sto pięćdziesiąt funtów. Musieliśmy oddać ludziom mojego brata piętnaście procent, a nie mieliśmy z czego.- mruknęłam.
-Przestań, mój brat nie był ćpunem!- wrzasnął.- Jesteś podłą suką!
-Mój brat miał już jeden wyrok za handel, ale musieliśmy z czegoś żyć.- próbowałam być spokojna.- Greg’ owi nic by się nie stało, gdyby zapłacić na czas. Naprawdę.- mruknęłam, kończąc mój monolog. Bałam się ich reakcji.
-Zabiłaś go, bo nie zapłacił?- wyszeptała ciężko Maura.
-Tak… Bardzo tego żałuję! Chciałabym cofnąć czas, ale nie mogę. Nie wiem, co mogę dla państwa zrobić. Jeśli, byście…
-Nic od ciebie nie chcemy, suko! Wyjdź stąd i się nie pokazuj więcej na oczy! Nie mogę uwierzyć, że nie masz serca.- dogryzł mi Niall. Skinęłam głową i ruszyłam do wyjścia.
-Bonnie, zaczekaj. –westchnęła pani domu. Odwróciłam się do niej. Widziałam w niej smutek, ale za razem wdzięczność.- Dziękuję.- mruknęła.- Wiem, że wcale tego nie chciałaś. Nie jesteś złym dzieckiem. Po prostu się zagubiłaś. Jesteś odważna, że przyszłaś tutaj…
-Jestem tchórzem. Mogłam zrobić to wcześniej.- potrząsnęłam głową.- Mój brat siedzi w więzieniu. Nic nikomu już nie zrobi.-westchnęłam.
-Powodzenia, Bonnie. Wierzę, że wszystko ci się ułoży.- wyszeptała na pożegnanie. Spuściłam wzrok i wyszłam, kierując się w stronę mojego mieszkania.
~*~*~*~*~*~*
Wiem, że powinno być więcej Nialla i wybaczcie, ale nie miałam pomysłu na innego :c. 
Kocham Was ♥

10 komentarzy:

  1. po przeczytaniu tego imagina zaniemówiłam z wrażenia. :o

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG. Straszne,fajne...., słuchałam dotego "torn" i się popłakałam.
    Na prawdę...
    Pisz więcej! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowityy ! Na prawdę masz talent ;)
    Zapraszam do mnie : http://no-my-history.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest... nie wiem jak to powiedzieć. Naprawdę masz talent ;3

    Zapraszam do siebie: imagin1dxx.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG. Jakie to jest supeeer *O* Weny<33 @DameSykes

    OdpowiedzUsuń
  6. I tak cudowny *_* nie przepraszaj :)

    Przy okazji:
    Zapraszam na http://they-dont-know-about-us-my-love.blogspot.com/ <--- historia wakacyjnej miłości :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mega ! Bardzo mi się podoba :D A będzie Zayn part 3 ?

    OdpowiedzUsuń
  8. Super tylko szkoda, że Niall później się w niej zakochał. Fajnie by było gdybyś zrobiła drugą część!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakochałabyś się w chłopaku, który zabiłby twojego brata/siostrę?

      Bardzo dobry imagin! Jesteś wyjątkowa autorką.

      Usuń
  9. boże, cudowne. weny Ci życzę.
    @snajdbrd

    OdpowiedzUsuń