-Mike… ja nie wiem czy
to dobry pomysł.- westchnęłam, obracając w dłoni czarny przedmiot.
-Bonnie, nie mów tak.
Dobrze wiesz, czemu to robisz.- westchnął, kładąc mi swoją dłoń na ramieniu.
Spojrzałam na niego. Zaciągał się dymem od papierosa. Zamknęłam oczy, wciągając
zanieczyszczone powietrze. Mój brat miał rację.
-Robimy, Mike…-
westchnęłam, spuszczając głowę.
-Niech ci będzie. Chcę,
żebyś wiedziała, że robimy to dla nas.- odgarnął niesforne loki z czoła.
-Wiem, po prostu… może
nie dzisiaj.
-Słuchaj, maleńka. Jak
nie dzisiaj to kiedy? Odkładaliśmy to zbyt długo.- ustał naprzeciwko mnie,
zakładając swoje dłonie na moje ramiona. Przegryzłam nerwowo wargę.
-Ale… dzisiaj Wigilia,
powinniśmy odpuścić.
-Nie, cukiereczku. To
najlepszy moment, by się odwdzięczyć za to, co robi…- odchrząknął,
przygniatając peta butem.
Usiadłam na pieńku,
przyglądając się małemu, ale za razem ciężkiemu przedmiotowi, który trzymałam w
ręku. Za chwilę miałam zrobić coś, czego będę żałowała chyba do końca życia.
Miałam zastrzelić człowieka. Osobę, która w ogóle mi nie przeszkadzała… no,
może trochę, ale Mike mówił, że robię to dla nas. Obiecał, że nasze kłopoty się
skończą, gdy to zrobię, on pójdzie na odwyk. Potrzebowaliśmy tego razem. Od
czterech lat Mike ćpał i pił. Zdarzało mu się sprzedawać narkotyki, ale tylko
kilka razy… nikomu nic się nie stało, aż to teraz…
Greg Horan, chłopak,
który właśnie miał zginąć za to, że wisiał mojemu bratu pieniądze. Nie wiedziałam, ile ma lat, kim jest… miałam po
prostu wycelować w niego kulkę i po sprawie. Czemu ja, a nie Mike? On ma już
jeden wyrok, gdyby go złapali… nie darowałabym sobie tego. Nie miałabym już
nikogo. Tak, nasi rodzice nie żyją, mamy tylko siebie, więc chciałam mu tylko
pomóc. Mike to naprawdę dobry chłopak. Cholernie mnie kocha, opiekuje się mną.
Pomimo że mam szesnaście lat, a on dwadzieścia… zachowuje się tak, jakbym miała
co najmniej dwa latka. Nigdy nie pozwoliłby mnie skrzywdzić, więc to wszystko,
co chciałam zrobić to podziękowania…
-Ale skąd mam wiedzieć,
że on dzisiaj wyjdzie z domu? –mruknęłam, chowając dłonie do kieszeni.
-Zimno ci?- spojrzał na
mnie, siadając obok. Zdjął ze swoich rąk rękawiczki i mi je podał.- Spokojnie,
on zawsze wychodzi na fajka. Nie lubią w domu, jak się pali.
-Dzięki.- wyszeptałam,
zakładając materiał na ciało.
Siedzieliśmy jeszcze tak
dobrą godzinę, kiedy poczułam, że stopy zaczęły mi zamarzać. Nie czułam już
ich, w tamtej chwili chciałam załatwić to jak najszybciej, by wrócić do domu i
wypić gorące kakao.
-To on?- wskazałam
palcem na postać, która właśnie wyszła z mieszkania. Drobny blondyn z
roztrzepanymi włosami. Zachichotałam cichutko, wydawał się taki bezbronny.
-Nie. To jego brat,
Niall.- mruknął, odpalając kolejnego papierosa. Skinęłam głową i zacisnęłam
usta, spuszczając wzrok. -Wyszedł.- wyszeptał po pół godzinie, wstał następnie
z miejsca, podszedł do drzewa tak, by go nie zauważył. Przełknęłam głośno
ślinę. Byłam cholernie przerażona tym, co się miało zaraz stać.- Chodź.-
wskazał ruchem dłoni na miejsce obok. Między mną, a tamtym chłopakiem dzieliło
jakieś dwieście metrów.- Rób to, co ci mówiłem. Strzelaj pewnie.- mruknął, nie
patrząc na mnie.
-Mike, ja nie jestem
pewna, czy dam radę…- głos mi zadrżał.
-Bonnie, nie w tym
momencie!- syknął.- Dwa strzały i po nim, pamiętaj, celuj w pierś.- spojrzał na
mnie i odsunął się o krok. Zamknęłam oczy, celując broń w stronę chłopaka.
Poczułam gorzkie łzy na moim policzku, ale nie mogłam go zawieść, nie dzisiaj.
Po szybkim namyśle, pociągnęłam za spust i drugi raz… odrzuciłam pistolet na bok
i spojrzałam na postać, która leżała pod bramą.
-Cholera…- jęknęłam.
-Bonnie, jestem z ciebie
dumny- mocno mnie przytulił.- Ale teraz chodźmy do domu. Nikt nie może się o
tym dowiedzieć.- mruknął, biegnąc w stronę auta. Podczas tej drogi miałam
cholerne wyrzuty sumienia, wiem, że nie powinnam tego robić, ale nie mogłam
pozwolić, by mój brat cierpiał…
Doskonale
to pamiętam. Każdy mój ruch i emocje, pomimo że upłynęło już trzy lata,
pamiętam to wszystko.
Dwudziesty
czwarty grudnia dwa tysiące dwunastego roku.
Prószył
śnieg i delikatnie wiało. Stałam przy pamiętnym miejscu. Military Street 27 a,
Londyn. Godzina siedemnasta pięćdziesiąt jeden.
Byłam
dokładnie naprzeciwko drzewa, za którym stałam trzy lata temu z moim bratem.
Niepewnie szłam w stronę mieszkania, które było ozdobione kolorowymi lampkami i
ozdobami świątecznymi. Na to spotkanie szłam jak na ścięcie głowy. Greg Horan
nie żył od trzech lat, dzisiaj mijała jego rocznica śmierci, to przykre, że
zginął przeze mnie.
Jeśli
chodzi o Mike’a… jest w więzieniu. Po zastrzeleniu chłopaka, wraz z moim bratem
wiedliśmy z pozoru „normalne” życie. Nie chcieliśmy, by wpłynęło to jakoś na
nas. Uśmiechałam się, żyłam jak kiedyś, ale w środku mnie rozrywało. Wieczorem
zawsze szlochałam, nie mogąc się z tym pogodzić, ale Mike tego nie widział.
Owszem, był na odwyku, tak jak obiecał, ale po niecałym miesiącu policja
wtargnęła do naszego mieszkania, podobno wsypał nas jeden z kolegów Mike’a. Nie
wiem, ale dobrze, że tak się stało. Tak czy owak, po roku dostałam wyrok cztery
lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy, a Mike piętnaście lat. Czemu
tak? Sędzia uznał, że byłam pod presją brata i to on poszedł do więzienia. Po
tym wszystkim, ulżyło mi, w końcu zaczęłam żyć od nowa, jednak nie zupełnie.
Przez ten cały czas zastanawiałam się, czy powinnam odwiedzić rodzinę Horan i
przeprosić. Bardzo się bałam, ale czułam, że jestem im to winna, powinnam im
wszystko wytłumaczyć.
Teraz
stałam przy drzewie, całkiem zmieniona. Inny kolor włosów, fryzura, inny styl…
jednak wiedziałam, że z otwartymi ramionami mnie nie wpuszczą.
Ruszyłam
na drugą stronę ulicy za opuszczony dom, który był kilkaset metrów od domu
państwa Horan. Zaszłam za ogrodzenie, wyjęłam z plecaka potrzebne rzeczy czyli
grzebień, wodę mineralną, nożyczki i waciki. Butelkę z napojem wylałam na
waciki higieniczne, następnie próbowałam maksymalnie rozmazać swój makijaż, by
wyglądało to na płacz. Kilka kropel na policzki. Grzebieniem natapirowałam
włosy, a nożyczkami przecięłam stare dżinsy w kolanach i na udach.
Wiedziałam,
że rodzina ma teraz kolacje wigilijną i to był chyba jedyny sposób, by
pozwolili mi wejść. Jeden pusty talerz dla gościa dzisiaj miał być dla mnie.
Nie chciałam im popsuć tego wieczoru, po prostu bardzo pragnęłam im to
wytłumaczyć nic więcej.
Po
piętnastu minutach „szykowania się” ruszyłam ponownie w stronę posiadłości.
Kiedy byłam już pod samymi drzwiami, poczułam ścisk w gardle, jednak wiedziałam,
że nie mogę już się wycofać. Zadzwoniłam
pewnie dzwonkiem i spróbowałam się rozpłakać. Po chwili ujrzałam drobna
blondynkę w czarnej sukience. Moje serce wtedy rozpadło się na trylion kawałków.
Już nie musiałam udawać, łzy same popłynęły mi ciurkiem.
-Dziecko,
co się stało?!- zapytała przerażona, łapiąc mnie za nadgarstki.
Właśnie,
co się stało? Nie miałam żadnego wytłumaczenia, co mi jest. Myślałam, że strój
i makijaż wystarczą…
-Ja…-
zaczęłam się jąkać.
-Wejdź,
kochanie.- wskazała na wnętrze mieszkania. Mieszkanie było skromnie urządzone,
ale to wszystko nadawało wyrazistość. Zdjęłam buty i ruszyłam za kobietą. Była
chyba sama, bo na parterze nie było nikogo oprócz niej. Przegryzłam z bólu
wargę, wchodząc do kuchni.- Usiądź.- wskazała na wysokie krzesło. Zajęłam
potulnie miejsce ze spuszczonym wzrokiem.- Powiedz, co się stało? Wezwać
policję? Ktoś cię zgwałcił?- zasypała mnie milionem pytań na które sama nie
mogłam odpowiedzieć.
-Nie.
–załkałam.- Żadnej policji.- wytarłam łzy z policzka.
-A
więc powiedz, co się stało? Jak masz na imię? Chcę ci pomóc.- wyszeptała,
stawiając przede mną kubek z herbatą.
-Ja?
Jestem… Holly. Holly McCenzie.- oszukałam ją i co z tego? Nie mogłam jej teraz
tego powiedzieć.
-Jestem
Maura. Maura Horan. –westchnęła. Spojrzałam na nią z załzawionymi oczami.- To
co? Powiesz…
-Mamo!
Gdzie jest moja koszula? Ta błękitna w kratę!- rozmowę przerwał nam krzyk z
góry.
-Nie
wiem, Niall. Poszukaj, musi być gdzieś u ciebie w szafie. Prałam ci ją dwa dni
temu!- odkrzyknęła.
-Niall?-
mruknęłam sama do siebie, jednak Maura to usłyszała.
-Niall.
Mój młodszy syn. Ma dziewiętnaście lat. Miałam jeszcze jednego syna, Grega. Ale
nie żyje.- słyszałam jak jej głos się załamał. Ona to robi specjalnie, żebym
jeszcze bardziej się zadręczała.
-N-nie
żyje?
-Tak,
dokładnie trzy lata temu ktoś go zastrzelił. To znaczy nie ktoś… Mike Rodriguez…-
westchnęła ciężko.- I jego siostra.- mruknęła.
-J-jak
to? Z-za co?- jąkałam się coraz bardziej. To było okropne przeżycie.
-Sama
nie wiem.- westchnęła.- Ale dość o tym. Mów, kochanie. Co ci się stało? Nadal
mi nie powiedziałaś.
-Nic
takiego.- mruknęłam z poczuciem winy.- Po prostu…- przegryzłam wargę i
spuściłam wzrok. Musiałam wymyśleć coś przekonywującego.- Mamy wigilię, ja nie
mam domu… od trzech dni nie miałam nic w buzi po za suchą bułką.- mruknęłam,
okłamując tak cudowną kobietą, jaką jest Maura.- Zresztą…- ciągnęłam dalej.- Od
kilku lat nie przeżyłam prawdziwej, rodzinnej wigilii.- westchnęłam ciężko. To
była akurat prawda.
-Moje
biedactwo.- westchnęła, gładząc mój policzek.
-I
pomyślałam… bo skoro jest tradycja, że domownicy zostawiają pusty talerz…
przepraszam, wiem, że jest to wpraszanie się…
-Kochanie,
dobrze zrobiłaś. Postaram się, byś poczuła tę atmosferę. Zgoda?- spojrzała na
mnie, tak jak matka na córkę. Nienawidziłam w tej chwili siebie. To wszystko
posunęło się za daleko.
-Znalazłem!-
odparł dumnie głos, który po chwili wszedł do kuchni.- Och, dzień dobry.-
chłopak zmierzył mnie od góry do dołu.
-Cieszę
się, Niall. Przepraszam. To jest Holly. Nasz gość do pustego talerza. –zachichotała.
Blondyn skinął głową.
-Cześć,
jestem Niall.- mruknął.
-
Niall…- powtórzyłam prawie bezdźwięcznie. Od tych trzech lat chłopak naprawdę
się zmienił. Wyładniał. Nie był już roztrzepanym blondaskiem z krzywymi zębami…
to był niebieskooki, wysoki blondyn z włosami postawionymi na żel. Chłopak
chyba farbował swoją czuprynę, bo gdzie nie gdzie, było widać odrosty.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Gdzie
Bobby?- zapytała Maura.
-Jest
na górze. Przygotowuje się.- westchnął, podbierając z blaszki jakieś słodycze.
-Niall!-
uderzyła go w dłoń.- Zamiast podjadać, mógłbyś mi pomóc. Chłopak westchnął i
wywrócił oczami.
-Jak
mam ci pomóc, moja kochana i najdroższa mamusiu?
-Tak
lepiej.- zachichotała.
-Weźmiesz
na górę Holly? Niech obmyje twarz.
-Nie
chcę robić kłopotu.- wtrąciłam.
-Kochanie,
nie robisz żadnego kłopotu. Jeśli chcesz zasiąść przy naszym stole, musisz
zrobić to, o co się proszę.- zaśmiała się, wyciągając miski z szafki. Wymusiłam
uśmiech i ruszyłam za blondynem.
-Naprawdę
jesteś przybłędą?- zapytał, gdy byliśmy już w łazience. Chłopak usiadł na
opuszczonym sedesie i przyglądał mi się.
-Uhm…
tak.- mruknęłam, zmywając z siebie makijaż.
-Nie
wyglądasz na taką. Firmowe buty, plecak wygląda na nowy.- zaczął wymieniać.
Spuściłam wzrok i zacisnęłam usta w prostą linię.
-Przed
świętami są zbiórki, gdzie bogatsi ludzie kupują uboższym…- odpowiedziałam na odczepnego.
Niall chciał chyba coś powiedzieć, bo otworzył usta, jednak szybko je zamknął.
Po kilkunastu minutach doprowadziłam się do normalnego stanu.- Mogłabym gdzieś
zostawić mój plecak?- zapytałam nieśmiało, gdy wyszliśmy z łazienki.
-Rzuć
go gdzieś w salonie.- wzruszył ramionami. Westchnęłam cicho i ruszyłam do
największego pokoju, gdzie był rozłożony duży stół z wieloma potrawami.
Położyłam mój plecak na kanapie i ruszyłam do krzesła, które stało puste.
-To
Bobby. Mój mąż i ojciec Nialla.- Muray wskazała na wyższego o kilka centymetrów
mężczyznę od ich syna. Podałam mu dłoń i usiadłam obok.
-Cieszę
się, że po raz kolejny jesteśmy tutaj w tym składzie.- zaczął Bobby.- Pomimo że
nie ma tutaj z nami Grega… wierzę, że jego dusza jest gdzieś wśród nas i chroni
ten dom i naszą rodzinę.- ciągnął dalej. Niestety nie pamiętam, co mówił następnie,
bo się wyłączyłam. Myślałam o tym, co mam im powiedzieć. Przecież jestem tutaj,
by powiedzieć prawdę. Ale nie miałam pojęcia, jak zacząć, od czego…- Amen.-
zakończył Bobby, wsuwając się z krzesełkiem. Zrobiłam to samo. Maura nałożyła mi
pierwsze danie, czyli zupę. Nie mam pojęcia, jak się nazywała, pierwszy raz ją
jadłam.
-Może
opowiesz nam coś o sobie?- Mruknął Niall. Spojrzałam na niego. Siedział z
ironicznym uśmiechem.
-Moje
życie nie jest ciekawe.- mruknął.
-No
przestań. Na pewno jest!- zachęcał mnie.
-Niall,
proszę. Przestań.- upomniał go ojciec. Chłopak tylko uniósł tylko dłonie do
góry i wrócił do swojego dania.
Przez
kolejne kilkanaście minut próbowałam o tym nie myśleć, ale słabo mi to
wychodziło. Gdy tylko obróciłam się w prawą stronę, zobaczyłam na kominku zdjęcia
całej rodziny, wraz z Gregiem.
Rodzice i dwóch synów na pikniku, rodzice i synowie na plaży, rodzina i synowie
podczas urodzin. Pewnie ich życie było idealne dopóki ja tego nie zepsułam… Ale
przecież nic na to nie poradzę, że byłam głupia. Czasu nie cofnę, chociaż
cholernie bym chciała. Może i bym straciła wtedy zaufanie brata, ale żyłabym
teraz bez poczucia winy.
Gdy
pani Horan wniosła do salonu przeróżne ciasta, po raz kolejny ścisnęło mi
żołądek.
-Częstujcie
się.- uśmiechnęła się szeroko, stawiając na środek stołu paterę z przeróżnymi słodyczami.
Od ciast po babeczki. Westchnęłam ciężko i poczekałam aż kobieta usiądzie.
-M-muszę
wam coś powiedzieć.- mruknęłam ze spuszczonym wzrokiem. Czułam, jak najmłodszy
z nich opiera się na łokciach i tryumfalnie się uśmiecha.
-Tak?
Coś się stało?- zapytał Bobby.
-Ja…-
wyszeptałam i poczułam słone krople łez na policzku.- Ja nie mogę was
okłamywać. Robię to za długo.- westchnęłam i wstałam z miejsca. Ruszyłam do kanapy,
wzięłam do rąk plecak i ponownie usiadłam tam, gdzie siedziałam.- Mam na imię
Bonnie.- mruknęłam. Wyjęłam ze środka zdjęcia i zamknęłam mój podręczny bagaż.-
Jestem siostrą Mike’a Rodrigueza…- załkałam.
-Słucham!?-
z krzesła wstał Bobby.
-Przepraszam
was.- wybuchłam płaczem.
-Holl…Bonnie.-
jęknęła pani domu.
-W
końcu się przyznała.- syknął Horan. Małżeństwo spojrzało na siebie, a następnie
na syna.- Od początku wiedziałem kim jesteś.- mruknął.- Wszędzie poznam tę
bliznę na twojej szyi. Głupi nie jestem, czekałem, aż sama to zrobisz.-
mruknął, odsuwając krzesło. Szybkim krokiem ruszył na górę. Spojrzałam na
Maurę. Siedziała z twarzą w dłoniach.
-Przepraszam
was. Cholernie was przepraszam. Nie wiecie, co tam się wydarzyło… czemu to
zrobiłam.- mówiłam, łkając.
-Wyjdź
z tego domu! Natychmiast!- wrzasnął Bobby. Widziałam w jego oczach nienawiść. Przełknęłam
głośno ślinę.
-Dobrze,
zrobię to, jeśli tylko pozwolicie mi się wytłumaczyć.
-Nie
ma tutaj dla ciebie miejsca, suko!
-Bobby!-
krzyknęła Maura.- Nie mów tak!
-A
co?! Może jest inaczej?! Przychodzi tutaj, udaje bezdomną, oszukuje nas! Ona to
wykorzystała! Nie rozumiesz, Maura?! Wykorzystała twoją gościnność!- krzyczał. Siedziałam
tam i płakałam jak głupia. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie, że aż tak…
-Spójrzcie.
To…- wytarłam łzy z policzka.- To są zdjęcia. Moje i mojego brata.-
wymamrotałam.- Byliśmy sami!- krzyknęłam.
-Bobby.
Daj jej dokończyć.- wyszeptała, łkając. Mężczyzna nie czekając, ruszył do
kuchni, wrócił po kilku sekundach z pudełkiem lekarstw. Wziął kilka pastylek i
łyknął.
-Masz
pięć minut, by się wytłumaczyć.- syknął.- Niall! Zejdź na dół!- krzyknął. Po
chwili przy stole stał najmłodszy z nich.
-Co?
–mruknął, patrząc na mnie z obrzydzeniem.
-Hol…
Bonnie chce nam wszystko wytłumaczyć.- mruknął Bobby.
-Nie
mam zamiaru jej słuchać. Spieprzyła wszystko. Naszą rodzinę, nasze życie i te
święta! Nienawidzę jej, rozumiecie?!- wydarł się.
-Niall,
proszę cię…- wyszeptałam.- Pójdę stąd, po prostu…
-Zamknij
się. Nie pytałem cię o zdanie.- syknął. Spuściłam wzrok, przegryzając wargę.
-Niall
James Horan!- ryknął mężczyzna.- Zostaniesz tutaj albo nie wyjdziesz do końca
roku z domu!
-Szantaż!-
krzyknął, siadając obrażony na krześle.
-Dziękuję.
–wyszeptałam.- Jestem Bonnie Rodriguez. To już wiecie.- mruknęłam, szukając
dalszej części.- Mieszkałam na obrzeżach Londynu wraz z Mike’em. Nasi rodzice
zginęli w wypadku. Nie mieliśmy żadnej bliskiej rodziny w pobliżu, zostaliśmy
sami, Mike obiecał się mną zaopiekować, ufałam mu, ale później wpadł. Pił, ćpał,
palił… zadawał się z nieodpowiednimi ludźmi, ale on był naprawdę w porządku!
-Tak
w porządku, że zabił mi brata?!- wrzasnął Niall. Spojrzał na niego przerażona,
widziałam łzy w jego oczach.
-On
się mną opiekował.- ciągnęłam, nie zwracając na głupi komentarz.- Dawał mi
wszystko, co potrzebowałam. On nie mógł znaleźć normalnej roboty, więc zaczął
handlować… ale tylko wtedy, gdy brakowało nam już środków do życia. Wiecie ile
dostawaliśmy za trzy małe woreczki amfetaminy?- mruknęłam, jednak od razu tego
pożałowałam.- Przepraszam. Starczało nam na cały miesiąc, ale gdy popadaliśmy w
długi, mój brat jeździł do swoich kumpli, brał towar i sprzedawał. Raz…- zamyśliłam
się.- Nie wiem, czy wiedzieliście ale… Greg właśnie „kupił” od mojego brata
towar. Nie pamiętam, co to było. W każdym razie potrzebował chyba na swoje
urodziny.- westchnęłam ciężko.- Mówił, że nie ma przy sobie pieniędzy, ale odda
w najbliższym czasie.- przegryzłam wargę. W salonie było cicho, nikt nic nie mówił,
słyszałam jedynie szlochanie Maury.- Gdy Mike do niego dzwonił, nie odbierał,
gdy raz przyszedł do niego, powiedział, że odda za kilka dni. I tak było przez
kilka miesięcy. Za ten woreczek mieliśmy dostać sto pięćdziesiąt funtów.
Musieliśmy oddać ludziom mojego brata piętnaście procent, a nie mieliśmy z
czego.- mruknęłam.
-Przestań,
mój brat nie był ćpunem!- wrzasnął.- Jesteś podłą suką!
-Mój
brat miał już jeden wyrok za handel, ale musieliśmy z czegoś żyć.- próbowałam być
spokojna.- Greg’ owi nic by się nie stało, gdyby zapłacić na czas. Naprawdę.-
mruknęłam, kończąc mój monolog. Bałam się ich reakcji.
-Zabiłaś
go, bo nie zapłacił?- wyszeptała ciężko Maura.
-Tak…
Bardzo tego żałuję! Chciałabym cofnąć czas, ale nie mogę. Nie wiem, co mogę dla
państwa zrobić. Jeśli, byście…
-Nic
od ciebie nie chcemy, suko! Wyjdź stąd i się nie pokazuj więcej na oczy! Nie
mogę uwierzyć, że nie masz serca.- dogryzł mi Niall. Skinęłam głową i ruszyłam
do wyjścia.
-Bonnie,
zaczekaj. –westchnęła pani domu. Odwróciłam się do niej. Widziałam w niej
smutek, ale za razem wdzięczność.- Dziękuję.- mruknęła.- Wiem, że wcale tego
nie chciałaś. Nie jesteś złym dzieckiem. Po prostu się zagubiłaś. Jesteś
odważna, że przyszłaś tutaj…
-Jestem
tchórzem. Mogłam zrobić to wcześniej.- potrząsnęłam głową.- Mój brat siedzi w
więzieniu. Nic nikomu już nie zrobi.-westchnęłam.
-Powodzenia,
Bonnie. Wierzę, że wszystko ci się ułoży.- wyszeptała na pożegnanie. Spuściłam
wzrok i wyszłam, kierując się w stronę mojego mieszkania.
~*~*~*~*~*~*
Wiem, że powinno być więcej Nialla i wybaczcie, ale nie miałam pomysłu na innego :c.
Kocham Was ♥
po przeczytaniu tego imagina zaniemówiłam z wrażenia. :o
OdpowiedzUsuńOMG. Straszne,fajne...., słuchałam dotego "torn" i się popłakałam.
OdpowiedzUsuńNa prawdę...
Pisz więcej! :D
Niesamowityy ! Na prawdę masz talent ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie : http://no-my-history.blogspot.com/
Jest... nie wiem jak to powiedzieć. Naprawdę masz talent ;3
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie: imagin1dxx.blogspot.com
OMG. Jakie to jest supeeer *O* Weny<33 @DameSykes
OdpowiedzUsuńI tak cudowny *_* nie przepraszaj :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji:
Zapraszam na http://they-dont-know-about-us-my-love.blogspot.com/ <--- historia wakacyjnej miłości :)
Mega ! Bardzo mi się podoba :D A będzie Zayn part 3 ?
OdpowiedzUsuńSuper tylko szkoda, że Niall później się w niej zakochał. Fajnie by było gdybyś zrobiła drugą część!
OdpowiedzUsuńZakochałabyś się w chłopaku, który zabiłby twojego brata/siostrę?
UsuńBardzo dobry imagin! Jesteś wyjątkowa autorką.
boże, cudowne. weny Ci życzę.
OdpowiedzUsuń@snajdbrd